Oczy Sode błyszczały jak dwa diamenty. Może to od płaczu, a
może zawsze są takie piękne? Wcześniej nie zauważyłem wielu rzeczy. Jak na przykład
tego, że pewna suczka rasy Husky nie jest mi obojętna… A jednak tylko ona. To
dziwne. Myślałem, że jak już się zmienię, to stanie się to w stosunku do
wszystkich. No cóż, widocznie się myliłem…
-Do zobaczenia – powiedziałem odwracając się w kierunku
Yuki.
-Do jutra – pożegnała się Shira, po czym niespodziewanie
mnie przytuliła. Trwało to dosłownie sekundę, potem odsunęła się kilka kroków –
I jeszcze raz dziękuję…
Patrzyłem, jak moja przyjaciółka znika w lesie i wszedłem do
jaskini. Po dzisiejszych przygodach nie byłem głodny, jedynie trochę zmęczony.
Przekąsiłem przed snem małą rybkę i ułożyłem się wygodnie na posłaniu. Oczy
szybko mi się zamknęły.
***
Uchyliłem powieki. Słońce znajdowało się już ponad linią gór
otaczających jezioro, nad którym mieszkałem. Wstałem. Podszedłem do brzegu i
zanurzyłem łeb w chłodnej wodzie. Brrr.
Otrzepałem się, wzrok od razu nabrał ostrości, a zmysły stały się czulsze. Pochyliłem
się nad taflą jeszcze raz, aby ukoić pragnienie. Wyszedłem na zewnątrz, gdzie
niemal natychmiast oślepiły mnie jasne promienie. Zmrużyłem oczy.
Ruszyłem po szaro-kremowym piasku, który chrzęścił mi pod
łapami. Dotarłem do miejsca, gdzie zaczynała się zieleń. Las budził się już na
wiosnę. Przekroczyłem granicę i z suchego piasku wszedłem na mokrą od rosy,
bujną trawę. Puściłem się biegiem, lecz po chwili zwolniłem, przechodząc do
lekkiego truchtu. Wokół dominowały szmaragdowe mchy i jaskrawo-seledynowe
porosty. Cały las utrzymywał się w barwach zieleni, nawet pnie drzew były
pokryte roślinnością. Nagle wśród całej gamy ametystowych odcieni mignęło mi
coś niebieskiego. Stanąłem.
-Witaj Lily – powiedziałem widząc małą motylkę. Jej wizyta
przypomniała mi o mojej przyjaciółce. Powinienem
ją odwiedzić.
-Wybieram się do Sode – poinformowałem stworzonko i ruszyłem
wolnym krokiem. Po chwili jednak znowu się zatrzymałem, bo dotarło do mnie, że
nie znam położenia jej jaskini.
-Lily… Czy mogłabyś wskazać mi drogę do Shiry? – zapytałem z
nadzieją, a skrzydlata istotka zrobiła dwa kółka w powietrzu, po czym
skierowała się ścieżką. Szedłem przez chwilę (bo Lily przecież leciała) po
wydeptanej dróżce, jednak motylka gwałtownie skręciła, wlatując w zarośla.
-Lily? – rzuciłem, ale odpowiedziało mi tylko leśne echo.
Niepewnie zboczyłem ze szlaku i zanurzyłem się do połowy w krzakach. Brnąłem
przez gęste trawy, aż nagle wypadłem na tę samą ścieżkę, tylko spory kawałek dalej, przy
okazji uderzając łbem w coś szarego. To „coś” okazało się być czołem Sode No
Shirayuki.
-Skąd się tu wziąłeś? – spytała Husky ze zdziwieniem.
-Chciałem cię odwiedzić, sprawdzić jak się czujesz… więc
poszedłem za Lily – powiedziałem wskazując na motyla siedzącego teraz na
grzbiecie Yuki.
-Znalazłeś jakiś skrót? – Shira wyglądała na lekko
zdezorientowaną – Właśnie szłam do ciebie ścieżką, jak cywilizowany pies, kiedy
nagle wypadłeś z zarośli, prosto na mnie.
-Nie wiedziałem gdzie mieszkasz, dlatego poprosiłem twoją
przyjaciółkę o pomoc – spojrzałem na moją przewodniczkę.
-Cóż, skoro już tu jesteś… jadłeś śniadanie?
Z tego wszystkiego kompletnie zapomniałem o
posiłku.
-Nie, nie miałabyś nic przeciwko, żeby zjeść razem ze mną? –
spytałem, a kąciki mojego pyska uniosły się lekko do góry.
Sode? :3
Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz