sobota, 28 lutego 2015

Od Zampy - C.D. Lethal'a

Doceniłam to, co dla mnie zrobił. Naprawdę.
Tylko w tej chwili po prostu nie chciałam mu dziękować.
Jego aroganckie zachowanie tuż po tym, gdy nas wybawił całkiem wytrąciło mnie z równowagi. Jakby miał dwie twarze. I milion charakterów. Patrzył w dal przez moje nogi, całkiem mnie ignorując.
Fuknęłam zirytowana i klapnęłam zadem koło niego.
- Wielka kultura. - rzucił.
- Co? - zdziwiłam się. Poniekąd tym, że sam się odezwał.
- Nawet nie zamierzasz mi podziękować? - zastrzygł uchem, wpatrując się ciągle w ten sam punkt.
- Może. Kiedyś.
Spojrzał na mnie lekko podnosząc łeb.
- Czego się po tobie spodziewałem?
- Vice versa, panie kolego. - mruknęłam przewracając oczyma. - Teraz wpadnij na najlepszy pomysł pod słońcem, jak wrócić do domu.
- A chcesz tam wrócić?
Co to w ogóle za pytanie?!
- A ty nie? - uniosłam brew.
- Nie o to pytam. - zmrużył oczy. Podniósł się ciężko.
- Nie muszę odpowiadać.
- Jak wolisz. - wzruszył ramionami.
Podszedł do mnie, nasze nosy niemal się stykały. Naparł na mnie ciałem, a jego oczy stały się najczerniejsze na świecie.
Nigdy nie przyznam się do tego, że mogę się bać tylko jego.
Przeszył mnie wzrokiem, a ja nie wiedziałam czy miałam coś zrobić.
- Co z twoją nogą? - mówi wreszcie.
- Jest dobrze. - odczytałam jego zamiary. - Idę.
Ostatnią chwilę patrzałam mu w oczy. Potem lekko pchnęłam jego pysk podkreślając swoje słowa, ominęłam go i sama chciałam poprowadzić chód.
- Sorry. - przerwał mi. - Ale idziemy wzdłuż rzeki.
Stanęłam.
Nigdy mi nie oszczędzi nawet tej resztki godności, która mi została.
Ale zwłaszcza ja nawet ja nie mogę się mu przeciwstawić.

Lethal :3

Od Merci ( Do Mailo )

Moja codzienna rutyna.Wcześnie wstaję. Idę coś upolować na obiad bo śniadania nie jadam. A potem? Cały dzień hasam po polach. Albo po prostu siedzę. Siedzę i myślę...myślę o przyszłości i przeszłości. Jednak tego dnia było inaczej...wstałam nadzwyczaj szybko i pobiegłam nas Blue Cove. Byłam tam chwilę lecz zaraz pobiegłam nad przepaść. Mam lęk wysokości więc długo tam nie posiedziałam. Najlepsze zające były za Rzeką Zguby. To oznaczało,że muszę przejść przez Most. Stanęłam i zerknęłam na dół. Była tam przepaść i słychać było szum wody który dodawał tej chwili grozy. Postanowiłam jeden krok starając się nie patrzyć w dół. Przedwieczna deska zaskrzypiała jednak nie złamała się. Szłam dalej powoli. Czułam jak wychodzę z siebie. Po głowie krążyły mi myśli:co jak się złamię? Co jak spadnę? Nikt mnie nie uratuje. Nagle poczułam,że deska łamię mi się pod nogami. Leciałam w dół. W ostatniej chwili złapałam się drugiej deski. Ta też mogła się lada chwila złamać. Piszczałam i krzyczałam lecz w tej otcłani samotności nikt mnie nie słyszał. Deska zaczęła skrzypieć i jakby łamać. Buch!, usłyszałam trzask i zamiast lecieć w dół zawisłam w powietrzu. Ktoś złapał mnie za łapę i uratował życie! To był pies. Wziął mnie na plecy i nieodzywając zaniósł na trawę. 
-Ty...ty...ty uratowałeś mi życie!-uśmiechnęłam się do psa .
-Co za odkrycie!-odparł oschle.
-Jestem Merci Vous Meiz? Mów Merci...a tak w ogóle dziękuję,że mnie uratowałeś - odparłam przyrumieniona.
-Nie ma za co.-odpowiadał krótko jednak już nie tak oschle jak na początku. Chciałam go poznać.
-Jak ci na imię?-zaczęłam

Mailo?

Od Merci C.D.Tramp

-Znaczy....bo...bo...ja...-jąkałam się - nie wiem czy...wypada...na pewno będę tylko zbędnym problemem i będę przeskadzać...
-No co ty...-poklepał mnie po plecach jakbyśmy znali się od wielu lat.
-Skoro tak...to czemu by nie skorzystać...ale mam nadzieję,że nie będę ci przeszkadzać...-odruchowo a zarazem energicznie wstałam (jak to ja) patrząc wyczekująco na psa. W sumie ciekawiło mnie...gdzie mieszka. Chciałam poznać go z tej...złej strony...jeśli w ogóle ją miał. Gdyby się zastanowić...znam go dobrze...a jednak w ogóle...
-Nie będziesz przeszkadzać...nie traćmy czasu, zaraz zastanie nas noc. Chodźmy! - wydał komendę a ja delikatnie i zgrabnie ruszyłam za nim. Szliśmy dość długo wi zniecierpliwiona spytałam.
-Daleko jeszcze?-spuściłam od niechcenia łeb. W głowie...milion myśli. W sercu szamotanina. A jednak nie dawałam po sobie poznać,że coś jest nie tak.
-Kawałek.-uszliśmy może z 20 metrów a naszym oczom ukazała się jaskinia.Pies po chwili rzekł patrząc na moją wyziębioną twarz.-Oto ona.
-W końcu - mogło się wydawać,że na beszczelnego wbiegłam do jaskini jednak temperatura na polu błyskawicznie spadała a ja nie byłam tak zahartowana jak inne psy.
-Ładnie tu masz...-weszłam do przytulnej choć (jak to u jaskiń) wilgotnej. Było tam dużo cieplej więc błyskawicznie się rozgrzałam. Tramp przygotował mi miejsce do spania. Ułożyłam się wygodnie.
-Idę coś upolować,zaczekaj,dobrze?-zerknął na mnie gdy wychodził.
-Nie ma sprawy.-gdy wyszedł czas zaczął mi się dłużyć a myśli zaczynały powoli zataczaćkrąg nad kresem mego życia. Dla zabicia czasu zaczęłam śpiewać:

Moje życie jest...takie proste
Poznaje tyle psów...
A dalej uważam,że życie odkłada mnie na bok.
Uśmiechnięte twarze innych
Słabych by dobiły te myśli...
Lecz ja nie dam nigdy się!
Pokazuje całemu światu co potrafię...
I mówie głosnó nie!
Taka pra...-zauważyłam,że Tramp stoi i patrzy na mnie jak na posąg. Była to bardzo niezręczna sytuacja....


Tramp?


Przepraszam,że tyle czekałaś. Ale mimo to masz CD

Od Mariki CD Max'a

Max i ja uratowaliśmy tego bachora a te dwa skur*isyny wystawiły nas do wiatru!Miałam ochotę nakopać im w te cztery litery ale musieliśmy uciekać.Biegłam tuż za Max'em.Coraz bardziej czułam ,że słabnę.Max zresztą też.Po chwili Max upadł bez sił a ja tuż za nim.Ten pocisk który nas trafił pewnie zawierał coś po czym zasnęliśmy.Obudziłam się w ciemnej i ponurej skrzynce.Obok mnie leżał ''śpiący'' Max.Chwile potem on też się obudził.
-Gdzie my jesteśmy?-spytał.
-Chyba w piekle-odparłam ledwo żywa.
-Ciekawe gdzie oni nas wiozą...-szepnął pełen obaw.
-''Wiozą''...my jedziemy?-spytałam zaskoczona.
-Czuje lekkie turbulencje,jesteśmy w jakimś aucie czy coś-powiedział rozglądając się wokół siebie.
-No to pięknie-odparłam waląc głową o podłoże.
-Nie panikuj,jakoś stąd wyjdziemy-uśmiechnął się.
-Wiem wiem...ale kiedy?-spytałam patrząc na psa.
-Może jutro,a może nawet dziś!-krzyknął pełen entuzjazmu.
-Obyś miał racje,bo śmierć z głodu to ta najgorsza-zaczęłam dramatyzować.
-Obżartuchu!-krzyknął ze śmiechem.
-Co,ja wcale nie jestem gruba!-krzyknęłam odwracając się do niego plecami*foch forever na pięć minut*.
-A czy ja coś takiego mowie?-spytał śmiejąc się.
-Pff-odparłam z kpiną.
-Księżniczka ma focha,haha no weź-zaśmiał się.
*Pięć minut potem*
     Nagle powiał zimny wiatr.
-Brr...zaczęłam trząść się z zimna.
-Chyba zacznie padać-oznajmił zaniepokojony Max.
-Jeszcze deszczu i burzy nam do tego brakowało-odparłam zniechęcona.
     Po chwili w auto uderzył piorun.
-Aaaa!-krzyknęłam spanikowana.
-To tylko wyładowania elektryczne-próbował mnie uspokoić.
-Może chcą nas tylko nastraszyć-oznajmiłam zaciekawiona.
-Niby poco?-spytał,
-Sama nie wiem,ludzie to nieprzewidywalne stworzenia-uśmiechnęłam się.
     Co chwile słyszeliśmy jak pioruny i błyskawice niosą za sobą zniszczenie.Nagle wielki piorun uderzył w blisko znajdujący się jodłowy gaj.
-Aaaa-krzyknęłam przerażona.
     Huk był taki silny ,że nawet kierowca się przestraszył i gwałtownie zahamował ,w skutek czego błyskawicznie ''poleciałam'' na Max'a.Będąc tuż obok psa,przytuliłam się do niego i szepnęłam.
-Kiedy to wszytko się skończy...
<Maxiu?>


Od Lethal'a - CD Zampy

Zatrzymałem się i kucnąłem, ledwo dotykając zadem ziemi. Kątem oka spojrzałem na Zampę, która stała oniemiała nadal w tym samym miejscu. Odwróciłem pysk do tyłu, tylko po to, aby ujrzeć ludzi biegnących w moim kierunku. Zbliżali się do mnie. Decyzję podjąłem szybko. Ni to szczeknąłem, ni to warknąłem w stronę suczki, którą tym samym "ocuciłem". Spoglądnęła na mnie, jednak ja już byłem w biegu, umykając ciągle przed ludzkimi rękami. W odpowiedniej odległości, aby mnie nie złapali, ale też, żeby się nie poddali i nie puścili wolno. Co jakiś czas dawałem im nadzieję, zbliżając się nieco do nich, prawie, że pozwalając się złapać i znów uciekałem. Gdy po kilku minutach znów spojrzałem w miejsce, gdzie przed chwilą stała moja znajoma, jej już tam nie było. I dobrze. Teraz mogłem uciec, jednak była pewna przeszkoda. Ledwo trzymałem się na łapach, ta cała gonitwa była wyjątkowo męcząca. No, cóż. Muszę wytrzymać... Poderwałem się na równe nogi i co sił w łapach popędziłem przed siebie, niezbyt szybkim tempem. Moim atutem była wytrzymałość, ludzie łatwo się męczą, miałem więc przewagę. Po piętnastu minutach zgubiłem moich ścigaczy i padłem w jakimś ukrytym zakątku na ziemię, dysząc ciężko. Po chwili jednak otworzyłem szerzej oczy w zdumieniu, jak to było w moim zwyczaju. Przede mną stała...
 - Witam, cię. Widzę, że jednak zrozumiałaś o co mi chodziło - mruknąłem oschłym tonem, bynajmniej nie mając ochoty na rozmowy. Zampa nadal sie we mnie wpatrywała przez kolejne kilka chwil. 
 - Myślałam, że mnie chciałeś zostawić - odparła wreszcie, badając mnie uważnym wzrokiem
 - Ale tego nie zrobiłem - uciąłem, zamykając oczy. Oparłem pysk o łapy i sapnąłem z błogością.
(Zampa?)

Od Hope - CD R+

Przez krótką chwilę milczałam, lustrując psa badawczym wzrokiem. Cała sfora aż huczała od nadmiaru plotek na jego temat, szczerze wątpiłam, aby wszystkie psy myliły się co do tego. Z drugiej jednak strony, Rammstein może z sylwetki wyglądał trochę groźnie, ale jak dotąd nie był aż taki zły... Miałam totalny mętlik w głowie, nie miałam pojęcia co mam myśleć o nim. Poruszyłam się nieznacznie, co spowodowało tylko kolejną falę bólu. Na mojej twarzy zamyślenie, zastąpił grymas, cicho jęknęłam. Więcej się nie skarżyłam.
 - Zobaczymy... - mruknęłam pod nosem, unikając jego wzroku
Prychnął i odwrócił się do mnie tyłem. Przez kolejne pół godziny siedzieliśmy, nie odzywając sie do siebie. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, jednakże moja ciekawość zwyciężyła i musiałam się spytać:
 - Co się tak właściwie stało? Jakim cudem znalazłam się u ciebie?
Rzucił mi rozbawione spojrzenie
 - Zawsze zadajesz dwa pytania na raz? - odpowiedział pytaniem na pytanie
 - Rzadko mi się to zdarza - obruszyłam się - Odpowiesz wreszcie na moje pytanie? Czy moje próby wyciągnięcia z ciebie czegokolwiek są daremne?
Mogłabym przysiąc, że Rammstein ledwo powstrzymał uśmiech...
(Rammst?)

Od R+ CD Hope

Suka się trzęsła. Widziałem na jej ciele rany, które mnie przerażały. Sam nie byłbym zdolny do zadania takiego bólu... [Jasne.. ja nie byłbym zdolny... xD]. Szkoda było mi suni, widziałem jak cierpi. Chciałem ją zaatakować i dobić, ale coś mi dało znak. Nie mogłem tego zrobić! Czyżby moje sumienie się odezwało?...
Hope nie mogła się ruszyć. Zamykała oczy. Chyba traciła przytomność. Chciałem ją zostawić na pastwę losu, ale jednak nie zrobiłem tego. Wziąłem ją do swojej jaskini.
Położyłęm jej na moim posłaniu- na posłaniu, na które nie dawałem nawet nikomu patrzeć.
Obejrzałem jej rany. Wyglądały okropnie. Zawołałem medyka. Do jaksini powróciłem z Lydianne Lucy. Nie patrzyła na mnie, choć wiedziała kim jestem. Zabrała się od razu do roboty.
W skupieniu opatrzyła jej bok i powiedziała w reszcie:
-Ciekawie to nie wygląda. Co najmniej miesiąc w domu.
Nic nie odpowiedziałem.
Wkrótce suka wyszła z jaskini. Przechyliłęm łeb i popatrzyłem na leżącą i cierpiącą Hope.
Niedługo później zobnaczyłem, że się przebudza. Było już ciemno więc padłem na ziemię i udawałem, że śpię.
Podniosła łeb i rozejrzała się dookoła. Gdy zauważyłą mnie chciała uciekać. Zatrzymałem ją łapą.
-Stój. Nic ci nie zrobię.- uśmiechnąłem się  szczero.

<Hołp? :)>

Od Quer CD Hiro



Niebieski motyl siedzący na kwiatku był taki piękny! Ten świat wciąż mnie zadziwiał swoimi barwami, dźwiękami, zapachami… Było tyle do oglądania, tyle do odkrycia!
Przytuliłam mojego partnera, wkładając w ten uścisk cała swoją miłość.
-Spędźmy ten dzień razem – powiedziałam rozmarzona – Tylko we dwoje, bez żadnych nowych członków do oprowadzania, czy innych obowiązków.
-Myślę, że to cudowny pomysł – zgodził się ukochany z uśmiechem.
Ruszyliśmy przez las, nadal zachwycając się wiosennym krajobrazem.
***
Udaliśmy się na Kwietną Łąkę. Mimo wczesnej wiosny, przestrzeń dosłownie tonęła w kwiatach, nad którymi unosiły się kolorowe motyle. Widok był iście sielankowy. Sama nie wiedziałam czemu, ale nagle zapragnęłam zanurzyć się w morzu wielobarwnych płatków. Oczywiście to zrobiłam. Zniknęłam w gąszczu łodyg i liści.
-Quer? – spytał Hiro nagle tracąc mnie z oczu. Wyskoczyłam z roślinności prosto na niego. Przeturlaliśmy się kawałek, tak, że wylądowałam na moim partnerze. Zaśmiałam się i liznęłam ukochanego w nos. Chwilę patrzyłam mu w oczy, po czym zerwałam się na cztery łapy. Pies podniósł się zaraz po mnie.
-Gdzie idziemy teraz? – zamerdałam ogonem entuzjastycznie.
-Już ci się tu znudziło? – zapytał Hiro z szerokim uśmiechem.
-Wiesz, że nie lubię długo siedzieć w jednym miejscu.
-Ale jesteśmy tu od jakiś pięciu minut, Milady – Ukochany przytulił mnie. Czule otarłam się o niego pyskiem.
-No to co? – nie przestawałam szczerzyć kłów. Nagle przypomniałam sobie, co miałam mu powiedzieć – Chodź ze mną!
Puściłam się biegiem przez las, co jakiś czas oglądając się na psa.  Zatrzymałam się dopiero przy dębie rosnącym obok wejścia do naszej nory. Spojrzałam w górę i dostrzegłam Bielika siedzącego na najniższej gałęzi.
-Bueno! – zawołałam, a ptak sfrunął na ziemię.
-To jest Bueno – przedstawiłam partnerowi mojego podopiecznego – Chciałabym, żeby mieszkał na naszym drzewie.
-Nie będzie z tym najmniejszego problemu – od razu zgodził się Hiro.
-Cudownie! W takim razie trzeba mu pomóc zbudować gniazdo! – Bielik był jeszcze młody, nie odnajdywał się do końca w samodzielnym życiu.
***
Po niedługim czasie przed wejściem do naszej nory leżała już sterta piórek, patyczków, kawałków
mchu i strzępek szmat znalezionych w okolicach miasteczka. Razem z Hiro skleciliśmy "luksusowe" gniazdo dla mojego przyjaciela. Bueno od razu zadomowił się w nowym mieszkaniu.
-Czuję się jak spełniona matka po wychowaniu własnego dziecka – powiedziałam przytulając się do mojego partnera. Przez głowę przelatywało mi mnóstwo bezsensownych myśli, ale była taka jedna, która uparcie nie dawała mi spokoju.
-Hiro… - zaczęłam niepewnie – co sądzisz o szczeniętach? – nie chodziło mi o natychmiastowe zakładanie rodziny, po prostu byłam ciekawa zdania ukochanego.
-…


Hiro?
wirus brakoweny + chęci = to... coś ;-;
P.S. Jeśli ktoś nw, o co chodzi z Bueno to odsyłam do mojego Q6 ^-^

OD Maxa CD Mariki

Byłem z nas dumny. Dumny z tego, że uratowaliśmy szczeniaka i rozprawiliśmy się ze zwierzem. Choć w każdej chwili mógł on powrócić i się zemścić.
-Jesteśmy wam wdzięczni, przyjmijcie od nas i sfory ten podarunek. -Furia podała nam wielkie, gigantyczne łopaty łosi [poroże łosia].
Byłem prezentem zachwycony!
-Dziękuję... Bardzo dziękuję!- wydukałem.
-Nie ma sprawy..- powiedział ponuro- I tak wam nie będzie potrzebne...
-Co?! Ale jak...- nie dokończyłęm, bo zamarłem ze strachu gdy za plecami bernardyna ujrzałem ludzi w mundurach, ze strzelbami.
-To nasi koledzy, służymy dla nich. Niestety tym razem padło na was.- Zaśmiała się szyderczo Furia.
Cofnąłem się kilka kroków. Osiłek wymierzył we mnie strzelbą.
-Ładne ma futerko, nieprawdaż?- zagadnął do swojego kompana.
-Ale byłaby skóra! -westchnął i wymierzył w Tollerkę.
-Popatrz! A ta jaka ładna!
Skuliłem się, ale zaraz się ocknąłem. Zrozumiałem, że chcą nas zabić!
-Chodu!- krzyknąłem

<Mary? Wieeem słabe i krótkie... brakus wenus...>

Od Rose (do Cartera)

Szłam spokojnie leśną drogą. Dni mijały i nic ciekawego się nie działo. Dzisiaj postanowiłam się wybrać do Blue Cove. Droga nie była zbyt długa więc po chwili tam byłam. Jezioro było dziś wyjątkowo ciepłe. Bez wahania wskoczyłam do wody. Zanurkowałam i złapałam rybę. Położyłam ją na drobnym żwirze i zaczęłam jeść. Wtedy pojawił się czarny pies. Spojrzałam na niego spod łba i dalej zajadałam się rybą. On najpierw popatrzył na mnie a potem na rybę. Znowu wskoczyłam do wody. Po chwili wyniosłam dwie ryby i rzuciłam je do psa. Spojrzał na mnie:
- Dzięki, jestem Carter-powiedział.
- Ja Sanglante Rose - przedstawiłam się
- Nie widziałem cię tu wcześniej- spojrzał podejrzliwie
- Mało kto mnie widział- prychłam
- Aha- powiedział

Carter ?

Broken Heart zostaje usunięta

Broken Heart zostaje usunięta.
Powód: Obrażanie alfy na chacie w kolejnym blogu założonym przeciwko mnie.



PS LotsDir nie ma wstępu do CD, Kaya również, same wiecie dlaczego. Żegnam.
[nie]miło było.



~Max
Świeczka dla kochanego Atlasika pierdoły [*]. Tylko mi nie odchodź tak jak Su ;_;

Od Broken Heart C.D. Spirali - "Horror"

(...) zauważyłam, że jesteśmy w ciemnej, starej chacie (...)
16-latek urządził zasadzkę i dźgnął nożem policjanta!
(...) Wtedy coś błysło. Zobaczyliśmy parę ludzi. (...)
Położyłam uszy po sobie. Spirala chyba nie była zadowolona uprowadzeniem, podobnie jak ja... Wyczułam smród i zatkałam noc. "Musimy się stąd wydostać!!!" pomyślałam. Zaczęłam wiercić się i skakać, aby otworzyć klatkę, a husky popatrzyła na mnie wzrokiem "Co ty do cholery robisz?!" Przerwałam i się skrzywiłam. Rzuciłam jej wzrok mówiący, aby się zamknęła. Dopiero teraz zauważyłam, że jesteśmy w ciemnej, starej chacie, która była strasznie brudna i niezadbana. Wtedy coś błysło. Zobaczyliśmy parę ludzi. Suczka przełknęła ślinę na widok noża, który trzyma dwunogi. Gdzie by jesteśmy?! Po chwili jeden z ludzi pstryknął palcami, a drugi gdzieś polazł. Podszedł do klatki i zdjął kaptur, który ma na głowie, a następnie przyłożył dłoń do zamknięcia, a z moją towarzyską natychmiast odskoczyliśmy jak poparzeni. Ludź westchnął, a drugi przyszedł z inną klatką, a w środku niej... Pies. Mały Jack Russel Terier trząsł ze strachu jak galareta, i biegał w tą i we w tą jak szalony. Przełknęliśmy nawzajem ślinę z syberianką. Jego pomocnik zabrał Teriera do jakiejś "celi". Usłyszeliśmy piski a po chwili... Cisza. Ludzie uśmiechnęli się do siebie, a potem zanieśli do innego "pomieszczenia". Było tam pełno klatek a w nich psy. Postawili nasze kraty i wtedy duży bernardyn naprzeciwko nas spojrzał wzrokiem typu. "Już po was." Zamknęłam oczy, a wtedy husky się skuliła, podobnie jak ja, co siedziałam w kącie. To koniec... Wiem to. Wtedy husky już miała otworzyć pysk, gdy człowiek wyjął mnie z klatki...

Spirala?

Od Broken Heart C.D. Carter'a

Pies próbował się uśmiechnąć... Co mu nieźle szło. W końcu westchnęłam od niechcenia:
~ No dobra... Niech ci będzie.
~ I co, bolało? ~ zaśmiał się... szczerze.
~ Tak, bolało. ~ prychnęłam od niechcenia ~ I to bardzo.
Pies chyba odruchowo spuścił wzrok. Spojrzałam na niego pytająco.
~ Co teraz? ~ uśmiechnęłam się delikatnie.
~ Chyba... Nie wiem. ~ odparł
~ Pójdziemy gdzieś? ~ zapytałam przełykając ślinę, lecz szybko zamknęłam pysk.
Pies spojrzał na mnie pytająco swoimi dużymi, czarującymi oczami.
~ No co? ~ ponownie przełknęłam ślinę.
~ Nic... ~ odpowiedział szybko ~ Możemy... Gdzie?
~ Gdzie chcesz... ~ raczej mruknęłam, niż powiedziałam.
~ Y... Wieczne źródło?
Zamurowało mnie. Nie chciałam iść tam, gdzie "spoczywa" ogień... Nie będę przechwalać się moim lękiem. Stałam bez najmniejszego szeptu, a pies zacisnął wargi.
~ Może jednak Mglisty Las?
~ Ehh... A proszę ~ zaśmiał się złośliwie.

Carter?
Dokończysz ten bezsensowny dialog?

Od Va Opal - C.D. opowiadania

Pies zaprowadził mnie nad przepaść, a potem wzdłuż niej i z dół. Rozstaliśmy się nad rzeką, tą, którą kiedyś zwano Zgubną. Napiłam się jej wody, była chłodna, bardzo. Tak jak powietrze. 
- Świt - szepnęłam. - Możesz odejść Liro. Tu się rozstaniemy.
- Może przeprawię Cię na drugą stronę Pani? - zaproponował pies, ale odmówiłam. Weszłam za to powoli do brnącej wody.
Prądy w potokach łatwo wyczuć. Tyle ich... Powoli zagłębiałam się coraz bardziej. W końcu zaczęłam tracić grunt pod łapami. Odbiłam się od dna i płynęłam. Chciałam dotrzeć do drugiego brzegu, nie wiedziałam jednak gdzie on jest.
Wyczułam, że prąd, który teraz przecinam rozdziela się na dwie części... Skała! Zatrzymałam się i w ostatniej chwili chwyciłam odstający z wody głaz.
- Jeszcze kawałek Pani! - krzyknął Liro z drugiego brzegu. Odepchnęłam się od skały i wyczułam glebę. Teraz już spokojnie wyszłam z wody.
- Ile dam, żeby dostać wzrok! - westchnęłam już na drugim brzegu otrzepując się z wody. Kaszlnęłam głośno.
- P-pani? - usłyszałam głos z drugiego brzegu.
- Wynocha! Bo ktoś Cię zobaczy! - krzyknęłam na idiotę, a po chwili słyszałam jak ktoś (czyli Liro) biegnie po żwirze.
Byłam już tu. Tu, po drugiej stronie Zgubnej. W świecie moich przodków!

~Rano~

Słońce grzało już od dobrych trzech godzin. Otaczała mnie cisza. Groźna i przerażająca jak na terytorium tak licznej sfory. Jedyne dźwięki dobiegające do mych uszu do śpiew ptaków i podmuchy chłodnego wiatru. Ciągle miałam jednak wrażenie, że ktoś mnie obserwuje...
Nagle szelest zdradził obserwatora. Potem jego sapanie i gwizd powietrza w nosie... Obróciłam głowę w kierunku dźwięku. 
- Och! Ja niezdara - odezwał się melodyjny samiczy głos. - Zobaczyłaś mnie! Należysz do Sfory.
- Jesteś prawdziwa niezdarą skoro się odzywasz zamiast uciekać - zauważyłam*. - Na imię mam Opal i nie należę do żadnej sfory. Wędruję po świecie i szukam domu. Jednak nikt nie chce u siebie ślepego psa...
- J-j-jesteś ślepa? - jąkała suczka. - Gdybym wiedziała! Masz rację! Mogłam się nie odzywać! Nazywam się Susanne i mogę zaradzić twojemu problemowi. Max chętnie przyjmie cię w Crazy Dog's! Chodź za mną! Pójdziemy do niego!
Nagle przyszłą mi do głowy pewna taktyka. Tak... To genialne! Nie powiem im, że umiem sobie dobrze radzić bez pomocy.
- Nie widzę cię! - zawołałam do odbiegającej suczki.
- Och racja! - powiedziała zakłopotana Susanne. - Przepraszam już do Ciebie idę. Złap mój ogon i idź za mną.
Wykonałam jej polecenie i delikatnie chwyciłam jej ogon. Zabierze mnie do alfy, jednak nie mogę atakować teraz. Nazbieram ich zaufania. Gdy "ludzie" zabiją Maxa będą potrzebowali przywódcy. Ja zrobię wszystko by nim zostać.

<Sue? Będziesz tak miła i kontynuujesz mą opowieść?>

__________________________________________
zauważyłam* - Opal nic nie widziała. Zwróciła tylko uwagę na taki szczegół, czyli go "zauważyła"

Od Candy C.D Atlasa

- Max mi o tobie opowiadał. - powiedziałam.
- No dobra. A czemu tak się trzęsłaś? - dopytywał się Atlas. - I jak w ogóle masz na imię?
- Jestem Candy, a trzęsłam się, ponieważ przed chwilą uciekłam R+. - westchnęłam. - Muszę się schronić.
- Rammstein... - westchnął Atlas.
- Proszę, pomóż mi... - popatrzyłam błagalnymi oczami.
- Dobra... - przekręcił oczami. - Chodź. Znajdę ci kryjówkę.
Zaprowadził mnie do piwnicy. Pies wyłamał drzwi i zeszliśmy razem po schodach na dół.
...Piwnica była w okropnym stanie...
Piwnica była w okropnym stanie...
- I ja mam mieszkać w czymś takim? - popatrzyłam z irytacją na Atlasa. W piwnicy śmierdziało stęchlizną i wszędzie był kurz, jak i porozwalane rzeczy.
- A wolisz, by R+ cię zamordował? - warknął Atlas.
- No dobra już dobra. Przynieś miotłę. - powiedziałam.
- Co?
- Miotłę. Którego słowa nie rozumiesz? Muszę tu posprzątać, okropny bałagan...
Pies westchnął i wyszedł z piwnicy.
(...)
-  Wróciłem! - krzyknął Atlas wchodząc do piwnicy.
- Poczekaj 5 minut na zewnątrz! - krzyknęłam. Ufff... pies nie zauważył. Jeszcze kilka zdobień i będzie gotowe!
(5 minut później)
- Możesz wejść! - krzyknęłam.
...Atlas wszedł i zrobił wielkie oczy...
Atlas wszedł i zrobił wielkie oczy.
- Z tą miotłą się spóźniłeś. Zdążyłam urządzić piwnicę w moim stylu!
- Ale ... jak ty to?
- Znalazłam tylko kilka puszek z farbą, odświeżyłam stare meble i dodałam kilka dodatków. - uśmiechnęłam się.
Atlas chodził po całej piwnicy nie dowierzając.
- Mówiłam, że nie lubię bałaganu. - zaśmiałam się. - Ja w 10 minut znalazłam wszystkie meble, a ty w 30 minut jedną miotłę... 
Atlas też się zaśmiał. Ja sama nie dowierzałam, że potrafię tak zrobić.
Potem rozmawialiśmy siedząc na fotelach...
<Atlas?>


Od Atlasa Do Candy

Obgryzałem właśnie kość z sarny. I myślałem nad różnymi rzeczami..Za zamyślenia wyrwał mnie cichy pisk dobiegający z krzaków. Natychmiast wstałem a kość upadła na ziemię (po czym ubrudziła się błotem ja to mam szczęście!Ironia losu..). Z niesmakiem popatrzyłem na kość a potem na krzaki. Wnerwiony rozsunąłem łapą gałęzie i zobaczyłem suczkę. Ale z NASZEJ sfory. Suczka była rasy border collie. Miała piękna czarno-białą sierść którą rozwiewał wiatr i cudowne bursztynowe oczy. Zamrugałem parę razy oczami i zapytałem suczki:
-Co się stało?Trzęsiesz się jak galareta..
-Ech. Nic a po za tym to nie twoja sprawa-odwarknęła bardzo nieuprzejmie
-Nie chcesz mojej pomocy to nie!-pokazałem kły i ruszyłem w stronę polany by upolować coś na śniadanie.
Ruszyłem na skróty. Ścieżka była wydeptana przez psy prawie 1000 lat temu..Usłyszałem szelest w krzakach.Obróciłem się w pozie bojowej ale ujrzałem tylko tę samą suczkę którą widziałem wcześniej. Westchnąłem ciężko i zapytałem zmęczony:
-Czego ty jeszcze chcesz?!
-Niczego..Ja...Chciałam Cię przeprosić za tamto Atlas-odpowiedziała cichym tonem
-Skąd znasz moje imię?!-warczałem
 (Candy?Tłumacz się <3)

Od Va Opal - C.D. opowiadania

- To są szelki podróżne - powiedział mi Liro, chwilę po tym jak usłyszałam brzdęk metalu na ziemi. - Podobno umiesz je założyć Pani. Nawet jeśli nie... Ptysia Ci pomoże.
Ptysia to zapewne jedna z wiewiórek, które przyniosły tu ten... sprzęt. Po chwili usłyszałam jej cichutki, piskliwy głosik "Do usług!".
- Nie potrzebuję pomocy - powiedziałam i zaczęłam ubierać szelki. Nauczył mnie tego mój dawny przyjaciel, który miał wiele wspólnego z ludźmi. Dał mi też moją cudowną obrożę. - Skąd w ogóle macie to ustrojstwo?
- Mam znajomą papugę - powiedziała cicho i wystraszonym głosem Ptysia. - Udało jej się nakłonić swą panią do jej wykonania Va Opal.
Uśmiechnęłam się delikatnie i mrugnęłam. Nic nie widzę, ale oczy czasem już po prostu pieką. Liro podszedł bliżej mnie i dotknął paska szelek.
- Tu Va Opal jest miejsce na sztylet - powiedział.
- Sztylet?! Jaki znowu sztylet?! - warknęłam. Pies położył po sobie uszy. Tak przynajmniej wyczytałam ze świstu powietrza.
- T-to mój prezent - powiedział Liro. - D-dostałem go od bardzo dobrego złodzieja, specjalnie dla Ciebie Pani. Gdy zabijesz ich alfę w sposób naturalny i odejdziesz szybko znajdą winowajcę.
- A jeśli zginie z narzędzia ludzi oskarżą człowieka... - dokończyłam. - Sprytnie Liro! Jednak nie sadzisz, że członkowie sfory połapią się, że JA mam taki sprzęt?!
- Dlatego po drugiej stronie jest kieszonka - powiedział pies i przeszedł pode mną. Przyłożył łapę do dużego kawałka skóry na mym lewym boku. - Łatwo do niej sięgnąć. Wewnątrz jest sztylet i kilka smakołyków, jakbyś się zgubiła...
- Nie martw się. Znajdę moje tereny i odbiorę je Szalonym Psom! Prowadź do Przepaści Zagubionych. Dalej pójdę już sama.

C.D.N.

Niby chce mi się pisać dalej, 
ale wolę w kolejnym opowiadaniu...

Od Hope - CD R+

Coś mnie pociągnęło od tyłu. Błyskawicznie odwróciłam pysk do tyłu i ujrzałam przed sobą kudłaty pysk z dwoma jak paciorki oczkami, dużym nosem. Pisnęłam przerażona odruchowo, jednak natychmiast zamilkłam. Za mną stał Rammstein, a przede mną ogromny stwór. Z dwojga złego wolałam wybrać drugiego. Zebrałam się w sobie i szarpnęłam się mocno w bok. Kły stworzenia wbiły się dosyć głęboko, więc gdy to zrobiłam, duże połacie mojej skóry oderwało się, a siekacze zostawiły krwawy ślad na moim ciele. Trysnęła krew. Niedźwiedź, którym był mój napastnik, runął na mnie z potężnym rykiem. Nie zważając na ból, promieniujący z rany, zrobiłam unik i skryłam się w krzakach. Szybko jednak znów się poderwałam i popędziłam przed siebie, mijając drzewa. W końcu zostawiłam olbrzymiego zwierza z tyłu. Mimo to biegłam dalej, pędzona strachem. Rammstein. Na pewno widział całe zdarzenie i teraz właśnie mnie dogania. A ja słabnę. Upadłam, ledwo żywa. I właśnie w tym momencie cień padł na moje bezwładne ciało
 - Tutaj jesteś... - gdy padły te słowa, serce podeszło mi do gardła
 - Tak.. - odparłam, starając się brzmieć pewnie, co chyba i tak nie pasuje do mojej aktualnej sytuacji.
(Rammst? )

Od Candy C.D R+

Popatrzyłam na Doga ledwo żywym wzrokiem.
- Nie jesteś wart nawet tego zapchlonego Rammsteina... - wyszeptałam ostatkiem sił. Byłam bardzo zmęczona, więc po kilku sekundach błogi sen mnie złożył.
(...)
Obudziłam się - nie w klatce - lecz... na śmietniku?
Tak, na śmietniku. Obraz nie był wyraźny. Pomrugałam kilka razy i spojrzałam w bok, na polankę obok śmietnika. Było na niej... 7 Border Collie. Wstałam z prześcieradła, na którym się obudziłam.
...Było na niej...7 Border Collie...
Psy zaczęły wiwatować.
- Willkommen zu Hause, Cousin!* - wykrzyknęły naraz. 
Spojrzałam na nich jak na bandę idiotów.
- Nie poznajesz nas? - zapytał jeden z nich.
- No cóż... niezbyt...
- No to musimy się przedstawić! - wykrzyknęła karmelowa suczka.
- Tak! - wykrzyknęły za nią psy.
Po chwili zaczęli opowiadać:
- Jesteśmy z hodowli, w której byłaś i ty. Jednak hodowla upadła...
- Upadła?!
- No tak. - westchnął pies o maści Tricolour.
- Ok. Mam do was pytanie. Czemu nazywacie mnie kuzynką? - zapytałam.
- No... bo nią jesteś. - powiedziała karmelowa suczka.
- Ale ja nie znam nawet waszych imion, a co gorsza, nie znacie pewnie i mojego... - westchnęłam.
- A kto tak powiedział? - prychnął jeden z psów. - Jesteś Candy.
Karmelowa suczka podeszła do mnie.
- Widzisz? Znamy twe imię. - powiedziała. - Ja jestem Tamsie. 
- Ja jestem Jack. - powiedział Tricolorowy pies.
- Melania. Miło mi. - powiedziała... suczka nieokreślonej maści. 
- Izzy. - powiedział pies o maści Blue Merle. - A tam jest Gordon, Lucy i Nero.
- Hey! - krzyknęli Gordon, Lucy i Nero.
Westchnęłam. Jednak się uśmiechnęłam.
- Postaram się zapamiętać. O! Tamsie, ty dowodzisz tą grupą? - zapytałam.
- Ja!* - odpowiedziała.
- I świetnie! Ich muss mit dir reden.* - powiedziałam.
Poszłyśmy do lasu.
- Wiesz ... mam mały problem. - westchnęłam, gdy byłyśmy na miejscu.
- Jaki dokładnie? - zapytała Tams. - Chodzi o tego psa? 
- Poczekaj... uratowaliście mnie od Rammsteina? - zapytałam.
- W sumie to tak. Gdy Trou i ten wielki pies spali, my przenieśliśmy cię tutaj. - powiedziała.
- Skąd znacie Trou'a? 
- Przecież pilnował naszej hodowli... - zrobiła łapą "facepalm".
- No tak. Ja niezbyt pamiętam... Byłam tam tylko 2 miesiące...
Tamsie przyznała mi rację.
- Naszego Trou'a ten pies już... no cóż... ukradł. Lecz my się nie damy. - posłała mi ciepłe spojrzenie.
- Dziękuje. - uśmiechnęłam się.
Wyszłyśmy z lasu. 
- Powiem ci tylko, że chcą sprzedawać szczeniaki, które ja miałabym urodzić... - westchnęłam.
Poszłyśmy do reszty.
Tamsie stanęła na kamieniu i wykrzyknęła:
- Bronimy Candy! 
Reszta zaczęła wiwatować.
- Nie damy się temu Rammsteinowi, nie będziemy z nim. Nigdy! 
Nagle usłyszałam złamanie patyka i uderzanie wielkich łap o podłoże. Wszyscy zwrócili głowy w stronę dźwięku i nastawili uszy. Rammstein. Cała siódemka ustawiła się przede mną i warczała.
- Dobra, dość tego. Sunia myśli, że ją bronicie. - zakpił ze mnie R+.
Border Collie nie ustępowały. Nie były takie "łatwe" jak Trou.
- No dalej koledzy! - pies nie ustępował.
Nagle Jack warknął w stronę Rammsteina:
- Nie ulegniemy tobie, tak jak Trou. 
Rammstein się wkurzył. Już miał zacząć ich atakować, gdy wszyscy skoczyli na niego. Była ich przewaga liczebna. Gryźli, szarpali i drapali Rammsteina. Ja tylko patrzyłam osłupiała. Przyszedł Trouble. Próbował odgonić moich przyjaciół od R+, lecz nadaremno. Psy zaatakowały i jego...
<Ramm?>
---------
*
Willkommen zu Hause, Cousin! = Witaj w domu, kuzynko!
Ja! = Tak!
Ich muss mit dir reden. = Muszę z tobą porozmawiać.

Od R+ CD Hope

Ze srogą miną odetchnąłem nagle z ulgą.
-To wspaniale! Zapolujesz ze mną madame?
Zapewne zaskoczona była moją propozycją, jednak wkrótce odpowiedziała:
-Ale... ale ja nie... ale ja nie mogę!
-Aleś dlaczego?- zapytałem słodko. -Boisz się mnie?!- warknąłem groźnie.
Suczka zadrżała.
-Niepotrzebnie!- kontynuowałem słodziutkim głosikiem. Przecież ze mnie żywy baranek! To co idziemy?
-T...tak!- zgodziła się wreszcie.
-Wspaniale! A więc chodźmy!
Ruszyliśmy przed siebie. W trakcie drogi zagadnąłem:
-Idziemy na Wolne Pole czy do Mrocznej Puszczy na dużego zwierza?
-Gdzie chcesz. -odparła obojętnie.
-A więc do lasu. Tam są łośki w których gustuję.
-Nie lubię łosi . Wolę mniejsze zwierzęta.
-Hah! Jeżeli chcesz to mogę ci złapać mysz! -zakpiłem.
-Sama sobie poradzę.
Umilkłem, ale zaraz potem dodałem:
-Wątpię w to.
Zdziwiło mnie, że suka podążała za mną, a nie uciekła w bok tak jak większość... była jakaś inna.
Przed sobą ujrzeliśmy małą polankę- wstęp do boru. Na niej skubało wiosenną trawę kilka króli, ale jednak nie one mnie interesowały. Chciałem wreszcie sam upolować łosia.
-To chyba tutaj. Jeżeli przedrzesz się przez krzaki, spokojnie dojdziesz nawet w najdalszy zakątek lasu. Tu- wskazałem łapą- jest wejście, wydarłem je kiedyś, bym mógł spokojnie hasać.
Podążyła w kierunku wejścia.
-Panie przodem- udałem dżentelmena i rozchyliłem zarośla. Suczka przeszła przez nie.
Zamarła nagle. Zaczęła się trząść! Usłyszałem przeraźliwy pisk. Chwilę później coś wdarło ją w krzaki! Chciała się wyswobodzić, ale na marne...

<Hope?> 

piątek, 27 lutego 2015

Od Sode No Shirayuki cd Manekiego-Neko

- Przyjaźnisz się z motylem? - spytał zaskoczony pies. Kiwnęłam głową, a Lily usiadła na mojej głowie.
- To takie dziwne?
- Cóż, na pewno nietypowe. Większość psów nie zadaje się z owadami. Takie oryginalne.
- Dzięki. - wzruszyłam łapami - Chyba...
- A jak się poznałyście? - spytał Maneki
- Wiesz... zanim poznałam Lily nie miałam nikogo. Któregoś dnia... zwyczajnie się spotkałyśmy. I jakoś się ze sobą związałyśmy. Nie wyobrażam sobie bez niej życia... Zawsze mnie wspiera. - zamilkłam i spojrzałam na psa. Poczułam się nagle niezręcznie. Nie wiem czemu. Miałam tylko wrażenie, że muszę na chwilę zostawić Neko samego.
- Poczekasz tu na mnie? - spytałam - Zaraz wrócę. - Maneki kiwnął głową. Podeszłam do psa i pozwoliłam Lily sfrunąć z mojej głowy na grzbiet Manekiego.
- Możecie się bliżej zapoznać jeśli chcecie. - posłałam delikatny uśmiech do Lily. Nikt oprócz mnie nie rozumiał jej mowy, więc powiedziałam to trochę w żartach. Odwróciłam się i zaczęłam biec z górki. Zatrzymałam się na dole i spojrzałam do góry. Przez chwilę zdawało mi się, że dostrzegłam na szczycie zarys psa, ale zaraz potem zniknął. Czy to był...?
- Nie na pewno nie. - pokręciłam przecząco głową i odwróciłam się. Nie wiem dokąd chciałam pójść, ale nagle poczułam potrzebę... oddalenia się od Manekiego. I od Lily... Miałam tylko nadzieję, że Neko to zrozumie. Czasem każdy potrzebuje trochę samotności. Mi zdarzało się to niestety częściej niż innym. Szłam zamyślona powoli przez kilka minut. Nagle usłyszałam jakieś warknięcie. Podniosłam oczy i ujrzałam wilka.
- Kim jesteś? - spytałam chłodno, lecz zaraz potem pomyślałam, że pewnie jest to członek watahy Lorelai - Jesteś z watahy Lorelai? - spytałam po chwili. Wilk podszedł do mnie i odparł:
- Tak, dokładnie. - moje zmysły jednak mnie ostrzegły. Głos tego wilka wydawał się... sztuczny. Zrobiłam krok do tyłu, jednak basior znów podszedł bliżej.
- Ach tak? - spytałam niepewnie - Więc musisz znać Manekiego?
- Oczywiście, że go znam. Ale nie znam ciebie. - wilk zaczął podchodzić coraz bliżej. Czułam, że coś jest nie tak - Jak brzmi twoje imię?
- Nie mam obowiązku ci odpowiadać. - odparłam sucho
- A może pójdziesz ze mną i dotrzymasz mi towarzystwa? - zaśmiał się wilk
- Jeszcze czego. - warknęłam
- Jak wolisz. - basior zawył głośno. Na ten sygnał, nagle zewsząd zaczęły mnie otaczać wilki.
- Miałaś wybór. - usłyszałam głos basiora. Zdążyłam spojrzeć na niego kątem oka kiedy wydał rozkaz - Na nią. - wszystkie wilki skoczyły jednocześnie. Nie miałam szans, byłam w pułapce. Zdołałm usłyszeć jeszcze wycie wielu wilków, a potem... już nic. Straciłam przytomność.

<Maneki? coś się dzieje O.O xd >

Od Va Opal

Wzrok. Zmysł, którego łaskawy Los mnie pozbawił. Niby życie bez oczu jest niemożliwe... Ja temu nie wierzę. Mam przecież inne zmysły. Jest słuch, węch, smak i dotyk. Gdyby ich nie było... wtedy już bym nie żyła... Ale czy tak czy siak - żyje i sobie radzę, a tylko to się liczy.
Idę teraz... lasem... tak. To pachnie jak las. I te dźwięki i smak powietrza... Oraz gleba! To na pewno jest las! Mój dom... I dom mojej sfory. Ciekawe czego chce ten włóczęga Liro? Gdybym tylko mogła go zobaczyć... Ponoć chce czegoś dobrego, dla nas. Czy mogę mu wierzyć? Niby nie kłamał, ale zawsze mogłam się pomylić. Muszę być ostrożna.
Liro kazał mi przyjść o północy na pewną leśną polanę. Miałam ją znaleźć dzięki kilku wskazówkom:
1. Gleba pokryta jest gęsto mchem.
2. Na polanie stoi wielki głaz.
3. W okolicy unosi się zapach zajęcy, ponieważ lubią one tą polanę.
Idę więc śladem zapachów zajęcy. Jest noc. Wiem to, mimo iż zawsze otacza mnie ciemność. Słyszę ją. W nocy słychać dźwięki niesłyszalne za dnia. Hukanie sów, piski nietoperzy... i wycie... Wycie? To chyba sygnał!
Zmierzałam szybkim krokiem w stronę dźwięku. W końcu wyczułam pod łapami miękki puch mchu. Ucieszyłam się.
- Liro? - spytałam słysząc czyiś oddech obok.
- Tak Va Opal - powiedział pies. Jego sapanie dobiegało teraz prawie z ziemi. Kłania mi się.
- Czemu mnie wezwałeś? - spytałam wyniosłym głosem, godnym alfy.
- Może usiądźmy - zaproponował. - Ja oczywiście za Twym pozwoleniem Pani.
- Doskonały pomysł. Siadaj - powiedziałam siadając obok psa.
- Wiesz Pani, tam, za drzewami... - zaczął ale mu przerwałam.
- Nie widzę głupcze! - krzyknęłam na niego.
- Och tak, racja - powiedział pies. - Przepraszam Pani. Nie chciałem Cię urazić...
- Skończ już! Przejdź ponownie do rzeczy.
- Tak, tak... Więc niedaleko stąd jest Przepaść Zagubionych, a za nią, dalej znajdują się ziemie, które kiedyś należały do nas.
To były wspaniałe wieści! Po tylu latach... W końcu mi się udało! Znalazłam swój dom! Jestem tak podekscytowana, jednak nie daję tego po sobie poznać. Zwłaszcza, że Liro mówi dalej.
- Niestety te cudowne ziemie zostały przejęte przez tych plugawych uzurpatorów! Bezczeszczą nasze piękne ziemie i obrzydzają je nazywając tereny Serai terenami Szalonych Psów!
- Muszą być naprawdę szaleńcami, skoro śmieli się tak nazwać - stwierdziłam zadzierając nosa. - Co planujesz więc zrobić?
- Za pozwoleniem Pani - skinęłam głową zezwalając. - Proponuję abyś dostała się w ich szeregi i zabiła ich alfę. Wtedy ich cały system się rozpadnie.
- Pragniesz bym została mordercą - zauważyłam. - Jednak podoba mi się ten tok myślenia. Jednak jest niepełny. Nie zniszczę sfory, a ją przejmę. Nie zabiję alfy, a zniewolę.
- T-tak Pani, ale śmiem zwrócić uwagę na liczbę jego sług. Obserwuję Crazy Dogs od dawna. Są liczni i silni. Widziałem jak członkowie tej sfory powalają gigantów jednym uderzeniem w bok! Boję się o Ciebie Pani. Czyż nie bezpieczniejsze będzie zabicie dyskretnie alfy i ucieczka?
- Śmiesz podważać moje rozkazy?! - warknęłam.
- Nie Va Opal...
- Dobrze. Zatem stosuj się do moich planów.

Ciąg dalszy nastąpi.

Takie "P.S." wczujcie się w fabułę, a poznacie Opal
z tej mrocznej i światłej strony.
Nie oceniaj książki po okładce!

Nowa suczka! - Va Opal

Imię: Va Opal
Zdrobnienie: "Va" to jej tytuł, którego zwykle nie używa. Wszyscy mówią jej Opal lub Op
Płeć: Suka
Wiek: 5 lat
W hierarchii: Obrońca alf
Charakter: Można ją określić wieloma słowami. Miła, dobroduszna, uczciwa... To jej dobra strona, którą zawsze pokazuje. Stara się pomagać i służyć. Jest tolerancyjna, wystarczy tylko ją tolerować. To najlepsza z najlepszych wojowniczka, ale nie lubi mieszać się w wojny. Dlatego została obrońcą alf. Gdy ją spotykasz drugie co Ci powie to "Jestem niewidoma". To jej powiedzonko na powitanie. Potem jest miła i nader cierpliwa. Trzeba ją naprawdę zdenerwować aby była zła. Jednak ma misję. Jest tu w pewnym celu... Ale czy uda się go zrealizować?
Motto:
"Warto się uczyć nawet od wroga"
Lubi: Bardzo lubi gdy ktoś jest wobec niej szczery. Nie przepada za kłamstwem i sama rzadko kłamie. Chyba, że chodzi o jej sekrety.
Nie lubi: Ona nie chce popisów. Nie podoba jej się fałszystwo i oszustwo. Wszak nie ma przed nią tajemnic. Nie lubi też gdy ktoś uważa, że jako ślepa jest słaba i bezradna!
Umiejętności: Suczka ta ma wielkie zdolności fizyczne. Jest szybka, zwinna i sprytna. Ma świetny słuch, jednak jej wzrok... Opal urodziła się ślepa. Jednak najczulszy z jej zmysłów to dotyk. Wystarczy, że przyłoży łapę w okolice czyjegoś serca. Wtedy umie wykryć kłamstwo. Sprytne, prawda?
Wygląd:
- Rasa: Mieszaniec/Chart Perski Saluki
- Maść: Piaskowa
- Wysokość: 72 cm
Ciekawostki:

Jest niewidoma
Urodziła się w sforze, której tereny zajmuje obecnie CD
Partnerstwo: Ona nie ma swojej miłości i wątpi w jej znalezienie.
Rodzina:
Va Leader - pradziadek Op
Va Aaron - dziadek Op
Nana - babcia Op
Va Lia - matka Op
Karo - ojciec Opal (chart perski)
Va Lao - brat
Va Mia - siostra
Va Dawn - siostra
Va Aaron II - brat
Historia: Nie tak dawno temu jej pradziadek miał sforę. Wielką i potężną. Potem zmarł, a alfą został jego gapowaty syn. Babcia Opal nie kochała go. Była z nim tylko dla stanowiska, oraz dlatego, że jej rodzina tego pragnęła. Nana (babcia) urodziła trzech synów i córkę. W związku z ciągłymi kłótniami braci rodzice wybrali matkę Opal na alfę. Było to pięć lat temu, kiedy Aaron (dziadek) oszalał. Chodziło o jego synów, którzy targnęli się na życie siostry. Złapani przed czasem zostali skazani przez ojca na śmierć. Wtedy pies się załamał. Powoli doprowadzał sforę do upadku, więc jego córka odeszła. Nie chciała wyniszczonej sfory. Wraz z Va Lią sforę opuściło też wiele innych psów. Suczka zabrała też piątkę swych dzieci. Sfora zapewne upadła, ale nikt nie był tego pewien.
Lia wychowywała swe dzieci daleko od innych psów. Mówiła jednak dzieciom o utraconym domu, który była zmuszona opuścić. Napełniała dzieci nadzieją, miłością i patriotyzmem. Gdy jej młode dorosły ruszyły w świat. Rozeszli się, czasem się spotykali, ale... No cóż. Pewnego dnia los wkopał ją w "randkę". Ktoś usłyszał jej tytuł i się zainteresował. Poznała wtedy wnuka bety - Lira. Nie kochała go i nie kocha, ale są przyjaciółmi. Myślicie, ze członkini Crazy Dogs nie przyjaźni się z kimś "spoza". Otóż Opal nie przybyła tu aby zaprzyjaźniać się ze sforą, ale aby ją zniszczyć.
Los jednak lubi płatać figle i kto wie, może Va Opal zrezygnuje ze swoich zamiarów?
Kontakt: ZlotkaSlotka (rzadko wchodzę)

Od Hope Do Rammst'a

W dali ujrzałam zarys jakiejś postaci. Spragniona rozmowy i towarzystwa ruszyłam truchtem w jej kierunku. Gdy odległość nieco zmniejszyła się, mogłam stwierdzić, że jest to pies, duży, a nawet bardzo duży. Wielki. Zrobiłam jeszcze kilka kroków i zamarłam. Obcy teraz ruszył na spotkanie ze mną, teraz mogłam dojrzeć szczegóły. Dopiero w tym momencie widząc go, poukładałam sobie wszystko w głowie. W sforze jest taki jeden pies... Ogromny, włochaty (Rammst nie zabij mnie za to xd) i bezlitosny. Szybko odwróciłam się i skierowałam swoje kroki w odwrotnym kierunku, starając wyglądać jak najspokojniej, chociaż w piersi serce zabiło mi szybciej. 
 - A panienka dokąd?
Podskoczyłam, czując, jak przechodzi mi dreszcz niepokoju. Powoli odwróciłam pysk do tyłu, po to, aby spotkać sie z czarnymi, bezlitosnymi oczami. Pełnymi nienawiści. 
 - Miałam akurat ochotę sobie coś upolować... - odrzekłam, mimo strachu, dziarsko podnosząc głowę do góry
Pies, a raczej Rammstein, o którym tak wiele się mówiło, podniósł jedną "brew", jakby się pytał. 
 - Upolować, tak? - na jego twarzy wykwitło coś co tylko w połowie można nazwać uśmiechem. 
Kiwnęłam pyskiem, nie ufając własnemu głosowi. Po wszystkim, co usłyszałam o tym potworze, teraz byłam strachliwa, chociaż zazwyczaj jestem nie chwaląc się, dosyć odważna i pewna siebie. "Co zwykłe słowa mogą uczynić..." przemknęło mi przez głowę, jednakże szybko wyrzuciłam tą myśl. 
 - Tak - zebrałam sie w sobie i spojrzałam mu w oczy. 
(Rammst? Hope taga odważna)

Od R+ CD Candy

Spojrzałem żałośnie na suczkę. Trzęsła się, ale była niesamowicie rozzłoszczona. 
-Oj biedna ty...- powiedziałem ze sztuczną skruchą w głosie. 
Warknęła. 
-Nie złość się kochanie, popatrz jak mu dobrze. Leży cały zakrwawiony, cieszy się tym, że wylądował w piekle!
-Nie mów tak.- fuknęła
-A niby dlaczego?
Umilkła.
-Trou wstawaj!- wydałem rozkaz. -Psinka myśli, że  nie żyjesz. 
Pies wstał i otrzepał się z jeleniej krwi i wnętrzności'. Podszedł do mnie. Suczce opadła szczęka. 
-Co?! Ale... ale jak to?! Trouble! Nie...!
-Hah! Myślałaś, że coś dla mnie znaczysz? Śmieszna jesteś kundelku. Byłaś tylko zabawką, teraz też nią jesteś. Znaczy nie moją, ale mojego kochanego przyjaciela- Remka. -wszystko wyjaśnił.
Zaśmiałem się pod nosem i rzuciłem w sukę kamieniem. 
Zapiszczała i skuliła się. Z jej oczu poleciały łzy. 
-Jak mogłeś...- wydukała. 
Trouble fuknął.
-Normalnie! 
Zaśmialiśmy się. Powiedziałem:
- Sie ist gefickt! (Ona jest po**b*na!)
-JA!- wykrzyknął T. (TAK!)
Znów wybuchnęliśmy śmiechem. 
-Oj stary... tyle lat... i taka wspaniała akcja! 
Wszystko było ukartowane. Dowiedziałem się, że Dog jest niedaleko mojej jaskini więc przedstawiłem mu plan, który zaraz potem wcieliliśmy w życie. 
Biedna suczyna siedziała w kącie klatki i cicho płakała. 
Zaproponowałem Dogowi, żeby został u mnie na noc. Zgodził się, ale oznajmił, że rano musi koniecznie wracać do rodziny.
-Założyłeś rodzinę?! Stary... ja to bym się nie zdecydował nigdy!
-Heh, nie do końca tak jak myślisz. Ja jestem tylko ojcem. Hodujemy szczenięta na zysk.
Sam byłem okrutnikiem i nie trakjtowałem rodziny na poważnie, ale to co usłyszałem mnie przeraziło.
-CO?!
-No... eh... Mam kochaną partnerkę, ona służy jako kolebka hodowli. Rodzi szczenięta, które są wydawane innym sforom i watahom w zamian np. za zabite zwierzęta, tereny itp. Nic strasznego. 
-W sumie nie taki zły pomysł. Ile trzeba żywca, żeby coś zarobić?- zapytałem już z myślą o interesach. 
-Hmm... 2 szczeniaki za 10 jeleni bądź 2 żubry.
-Złoty interes! Stary wkręć mnie! -krzyknąłem uradowany z myślą, że nie będę musiał polować. 
-Ja cię wcale nie musze wkręcać, przecież tu masz wykapaną mamusię.-rzekł patrząc na suczkę.
Pewnie pomyślała jak jej przyjaciel może mówić coś takiego. 
-Co ty! Nie nadaje się! Za mała! Bo chyba za małe szczeniątka mniej płacą, nie?
-Oh, nein! Za każde tak samiutko.
-Wspaniale milordzie!- zakpiłem lekko- Mamy mamusię! 
-Szkoda, że w zimie nie przyjmują. Zamówienia dają dopiero latem i jesienią kiedy najwięcej zwierzyny.
-Cholera....  Ale spokojnie załatwi się to w lecie. Jest mnóstwo kandydatek w tej sforze.
-U nas jeszcze więcej! 
Spojrzeliśmy po sobie i zaśmialiśmy się cicho. 
Potem wyciągnęliśmy suczkę z klatki i zaczęliśmy się nad nią znęcać. Od tak. Satysfakcjonowało nas zadawanie bólu i cierpienia. Uwielbialiśmy się znęcać. 
Ledwo żywą suczkę zostawiliśmy na boku, ale zaraz potem brutalnie wepchnęliśmy do klatki. 
-Candy?- zagadnął Dog


<Candy?>

Od Mariki CD Max'a



Pisk był przerażający.Słysząc go wszyscy zerwaliśmy się z miejsca i popędziliśmy na zewnątrz.Gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu ujrzeliśmy w oddali piłkę.Podbiegliśmy do niej.Zabawka była przedziurawiona,cała we krwi.Niedaleko znaleziska były wydrążone w błocie ślady wilka.Przeraziliśmy się.Zaczęliśmy szukać pozostałych śladów.Na próżno.Ślady urywały się na pastwisku ,a tam już nie można było ich odczytać.Byliśmy załamani ale Furia szybko wezwała swoją sforę.Wszyscy węszyli i szukali malca.Rodzice byli zrozpaczeni.Furia usiadła na kamieniu i zaczęła przykładać sobie do serca piłkę szepcząc ''Mój mały syneczek...''.Max słysząc to podbiegł do niej i zaczął ją pocieszać.Ja nie chciałam siedzieć ze złożonymi łapami.Wyruszyłam na zachód nie pytając nikogo o zgodę.Dotarłam na tak zwaną ''czerwoną'' część pastwisk.Wokół mnie było strasznie dużo czerwonych kwiatów.Zaczęłam kroczyć powoli czując ,że zbliżam się do czegoś.Mój nos wyczuł bardzo dziwną woń.Należała ona do jakiegoś ssaka(nie psa)którego nigdy wcześniej nie czułam.Podeszłam parę kroków dalej i ujrzałam...wylegującego się wilka.
Leżał spokojnie jak gdyby nigdy nic.W pobliżu nigdzie nie było szczeniaka,dziwne.Postanowiłam się naradzić Max'owi i wróciłam do ''obozowiska''.Max siedział niedaleko samca Bernardyna i obmyślali jakiś plan.Podbiegłam do niech szybko i oznajmiłam to co widziałam.
-Max!-krzyknęłam patrząc na psa.
-Znalazłaś go?-spytał zaciekawiony.
-Szczeniaka nie ale...widziałam tego wilka-oznajmiłam spoglądając na zachód.
     Gdy Bernardyn to usłyszał zaczął biec w wyznaczony kierunek.Za nim popędziła sfora a na końcu ja i Max.Szybko dogoniliśmy alfę i razem ruszyliśmy na ''czerwoną'' część niekończących się pastwisk.Gdy dotarliśmy na miejsce każdy musiał się ukryć.Ja schowałam się pod niedaleko znajdującym się pagórkiem tuż obok Max'a.Wilk zaczął się wybudzać nie wiedząc co się dzieję.Furia wraz z mężem schowała się za wielkim głazem.Wraz z ich głównym dowódcom obmyślali plan ataku.Zastanawiało mnie to czy mamy pewność ,że to właściciel śladów łap odbitych w błocie.Przecież wilk spał więc chyba nie mógł uprowadzić malca...co właśnie gdzie on jest?Co z tego ,że może znaleźliśmy tego wilka ale przecież my szukamy szczeniaka.Po chwili rozmyślania usłyszałam szmer.Znajdowaliśmy się bardzo niedaleko lasu.Właściwie parę metrów od niego.To pewnie z stamtąd dochodziły te dziwne szmery.Postanowiłam zobaczyć co się tam dzieję.
-Gdzie idziesz?-spytał Max widząc jak zanurzam się w mrok lasu.
-Chodź słyszałam coś dziwnego-odparłam spoglądając na Max'a.
     Ten szybko wstał i pobiegł razem zemną do lasu.Mimo iż było wcześnie ten kawałek lasu nie był tak przyjazny jak mi się wydawało.Szmer było słychać coraz głośniej.W końcu dotarliśmy do celu.W gąszczu kolczastych krzewów tkwił przerażony i poraniony malec.Serce mi się kroiło gdy go widziałam.Obok niego stał wilk.Nie ten sam który wylegiwał się na pastwiskach ale ten prawdziwy który uprowadził malca.Pewnie gdy szczeniak zobaczył zbliżającego się wilka pisnął z przerażenia i z paniki zaczął biec w stronę lasu a nie do jaskini rodziców.Najważniejsza teraz była strategia.Ja i Max poradzimy sobie bez trudu z wilkiem ale ten może zrobić coś szczeniakowi.Ustaliliśmy ,że okrążę ten skrawek lasu i z drugiego końca wywabie wilka z jego ''kryjówki'' a w tym czasie Max uratuję z kolców tego biedaka.Jestem bardzo szybka więc myślę iż uda mi się zgubić wilka w trakcie pogodni.Po paru minutach znalazłam się na drugiej stronie lasu.Max czekał tylko aż zawołam wilka i ten zacznie mnie gonić.Po chwili tak się stało.Wilk na mój widok się zdenerwował i zaczął pogoń.W tym czasie Max bez problemu uwolnił szczeniaka.Wziął go na plecy i popędził w stronę Furii i reszty ja zaś zdążyłam uciec wilkowi.Znalazłam się niedaleko pastwisk więc szybko pobiegłam do Max'a i reszty sfory.Gdy dotarłam do celu zastałam uradowanych rodziców i szczeniaka badanego przez medyka.Niedaleko nich stał Max który kierował się w moją stronę...
<Max?>

Od Candy C.D R+

- To... to coś? - warknęłam. No cóż, to już przeszło moje granice wytrzymania...
- Tak. To coś. - odwarknął Ramm.
Westchnęłam.
- Jak nie teraz, to później. - warknął R+, zabierając mysz.
Położyłam się w rogu.
....masywny Dog Niemiecki...
Nagle w wejściu jaskini pojawił się masywny Dog Niemiecki, wielkości Rammsteina.
Lassen Sie es, wenn Sie es vorziehen, sie in Ruhe lassen!* - wykrzyknął. Po tych słowach poznałam go! Stary dobry kumpel z Niemczech, Trouble! Trou przyjął pozycje do walki. Ramm prychnął na Doga i ustawił się do wali naprzeciwko niego. Zaczęli się okrążać. R+ zrobił pierwszy ruch. Skoczył z nienawiścią na Trou'a. Ten uderzył go głową w brzuch. Walka była wyrównana, lecz Trou chyba wygrywał. Gdy R+ zajmował się psem, ja próbowałam otworzyć klatkę.
- Jest! - szepnęłam i wyszłam z klatki. Zagwizdałam i Trou wraz ze mną uciekliśmy z tego miejsca.
Gdy byliśmy już daleko, popatrzyłam na Doga. Miał dużo ran.
- Chodź, znajdźmy bezpieczne miejsce. - powiedziałam.
- Bezpieczne, czyli? - zapytał Trouble.
- Takie, gdzie R+ nas nie znajdzie. - westchnęłam. - Mamy u niego wyje*ane...
Po niedługiej chwili znaleźliśmy małą piwniczkę. Zaczęłam oglądać rany psa.
- Nie wygląda to za ładnie. - westchnęłam. - Jednak wiem, gdzie szukać lekarstwa. Zaczekaj tu.
Wyszłam z piwniczki. Zaczęłam zbierać zioła. Powróciłam do piwnicy i przyłożyłam zioła do ran na ciele Doga. Pies jęknął.
- Przepraszam, ale to potrzebne... - westchnęłam.
Gdy wszystkie rany były odkażone, ujrzałam, że przez szpary drzwiczek od piwniczki dochodzi coraz mniej światła. Ułożyłam się w rogu i zaczęłam mówić śpiewnym głosem:

"Kiedy Cię nie ma,
to jakby nagle zabrakło w moim życiu muzyki.
Kiedy Cię nie ma,
czas mnie straszy że przeminę,
że będę chwilą.
Kiedy Cię nie ma,
to jakby niebo miało się rozstać na zawsze ze Słońcem.
Kiedy Cię nie ma, dosyć mam wszystkiego
i chciałabym stąd na zawsze odejść.
Jak mam wyśpiewać,
jak wytłumaczyć,
że bez Ciebie mnie nie ma."
Trouble popatrzył na mnie ze smutkiem.
- Zakochałaś się, a on odszedł? - zapytał.
- Nie. Ten ktoś nadal tu jest. - popatrzyłam na Doga.
Trou się uśmiechnął.
To była wspaniała noc. Układaliśmy razem wiersze. Zaczęło padać. Trou poszedł po ogień. Rozpaliliśmy ognisko. Było tak przyjemnie...
(...)
Obudziłam się słodko. Ziewnęłam i przeciągnęłam się.
Ja... ja nie byłam w piwniczce. Byłam w klatce! Czy to tylko sen? Czy Trou nie przyszedł mnie ocalić od Rammsteina?
Nagle zobaczyłam R+.
- Jeszcze jeden taki wybryk, a już nie żyjesz! - warknął.
Zobaczyłam martwe ciało Trou'a...
- O boże! - zaczęłam łkać.
Zaczęłam płakać.
"Pomszczę jego śmierć, Rammstein pożałuje!" - myślałam, a R+ tylko się śmiał...
<Rammstein?>

------


Lassen Sie es, wenn Sie es vorziehen, sie in Ruhe lassen! - Wypuść ją, chyba, że wolisz bym wypuścił ją ja!

Od Trampa C.D Merci

- Ach... - westchnąłem. Suczka spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- A twoje imię? - spytała po chwili.
- Moje imię? Co z nim nie tak? - zaśmiałem się. Merci uśmiechnęła się tylko.
- No co oznacza twoje imię? Chciałabym wiedzieć jeśli mogę... - rzekła. Zamyśliłem się. Popatrzyłem na nią. Myślałem co mam powiedzieć. W końcu moje imię przyszło tak po prostu. Rodzice je wymyślili.
- Moje imię nic nie znaczy... - powiedziałem cicho. Merci posmutniała trochę.
- Jak to? Każde imię coś znaczy! - oznajmiła nagle i niespodziewanie. Aż się przestraszyłem jednak nie chciałem tego pokazać.
- Normalnie... Moi rodzice tak po prostu je wymyślili. - rzekłem. Suczka skinęła głową, na znak, że wie o co mi chodzi. Słońce zaczęło zachodzić. Robiło się coraz ciemniej.
- Aha. - uśmiechnęła się lekko.
- Wiesz co... Może się przejdziemy? - spytałem chcąc zmienić temat. Jednak ona pokiwała głową.
- Jestem zmęczona. Przespałabym się. - powiedziała.
- To chodź do mnie do jaskini. Prześpisz się dzisiaj u mnie, a jutro pomogę ci szukać jaskini. Co ty na to? - zapytałem z nadzieją.

Merci? Co ty na to?

Od Trampa C.D Katji

       Uśmiechnąłem się i przytuliłem suczkę. Jednak po chwili opanowałem się i z poważną miną oznajmiłem jej...
- No dobra... Skoro tak. Przynajmniej jesteś moją dziewczyną. - uśmiechnąłem się. Fajnie było wiedzieć, że to moja dziewczyna.
- To może gdzieś się przejdziemy? - spytała po chwili ciszy. Skinąłem głową.
- To gdzie idziemy? - zapytałem. Katja wzruszyła ramionami.

       Szliśmy lasem podziwiając widoki. Wiosna była taka piękna. Pełna wdzięku. Ptaki świergotały, jelenie, sarny i jelonki biegały po łąkach lub chowały się wśród drzew. Wyszliśmy z lasu. Idąc ramie w ramie z moją ukochaną, Katją byłem najszczęśliwszym psem pod słońcem. Trafiliśmy na małą polankę. Wokół niej rosło kilka małych sosenek. Na świeżej trawce leżało kilka psów. Niektórych poznałem niedawno, innych znałem od przybycia tutaj, a innych w ogóle nie znałem. Popatrzyłem na Katję.
- Co ty na to byśmy zapolowali? - spytałem.
- Nie mogłeś tego powiedzieć jak byliśmy w lesie? Musimy się wracać. - powiedziała z marudną miną. Ale i tak w końcu się zgodziła.


Katja? Brak pomysłów...

Od Hiro C.D. Quer

Spokojnie zmierzaliśmy w kierunku naszej nory. Gdy już tam dotarliśmy, ułożyliśmy się w komorze sypialnej i po krótkiej rozmowie zasnęliśmy.
Gdy rano otworzyłem oczy poczułem ciepłe powietrze.
Wiosna... Nareszcie- pomyślałem, po czym przeciągnąłem się i ziewnąłem. Zamknąłem oczy, a potem uchyliłem jedną powiekę i zerknąłem na Quer. Spokojnie siedziała, nie ruszała się. Wyglądała jak zaczarowana. Zmartwiłem się trochę, gdyż zazwyczaj była wesoła i chętna do wszystkiego. Rzadko kiedy wyglądała na zmartwioną, a tym razem, rzeczywiście była wyjątkowo poważna. Wziąłem głęboki oddech i powoli wstałem. Uderzyłem głową w niski sufit, co właściwie dosyć często mi się zdarzało.
- Przeklęte długie nogi - mruknąłem sam do siebie. Ruszyłem przed siebie i po krótkiej chwili byłem tuż obok mojej ukochanej. Usiadłem blisko niej i na chwilę zamknąłem oczy. Przez kilka minut rozkoszowałem się świeżym, wiosennym powietrzem, ale potem przypomniałem sobie w jakim celu w ogóle wstałem.
- Quer?
- Tak?
- Coś się trapi? - spytałem z niepewnością w głosie. Suczka spojrzała na mnie rozbawiona.
- Nie, czemu tak pomyślałeś? - zaśmiała się.
- Po prostu rzadko kiedy widzę cię taką zamyśloną, dlatego pomyślałem, że może coś cię martwi. Mimo to, cieszę się, że wszystko jest w porządku - odparłem. Uspokoiłem się znacznie kiedy otrzymałem taką odpowiedź od Quer. Nigdy nie chciałbym żeby miała jakiekolwiek powody do zmartwień lub problemy.
- W takim razie... Co powiesz na poranny spacer i polowanie? - Kąciki mojego pyska uniosły się lekko, a Quer spojrzała na mnie z uśmiechem. Iskierki szczęścia tańczyły w jej oczach, co wyglądało wspaniale. Widzieć swoją najdroższą ukochaną szczęśliwą, to największy dar.
Już po chwili byliśmy daleko od naszej nory. Węszyliśmy i nasłuchiwaliśmy, by znaleźć odpowiednią zdobycz. W końcu Quer udało się wywęszyć jelenie. Ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Dotarliśmy na łąkę. Piękną, pełną kwiecia, w środku lasu. Pośród obfitej roślinności udało mi się dostrzec głowę młodziaka. Nasłuchiwał. Szybko schowaliśmy się w krzakach, tak żeby nas nie zauważył.
Zaczęliśmy powoli zbliżać się do niego. Musieliśmy bardzo uważać żeby nie nadepnąć żadnej gałązki, co z pewnością by nas zdemaskowało.
- Uwielbiam polowania - powiedziała Quer, zauważyłem, że była naprawdę szczęśliwa, co bardzo umiliło mi dzień.
- Też uwielbiam polowania, a zwłaszcza te z tobą - uśmiechnąłem się do suczki. Dalej szliśmy przed siebie, stawiając ostrożne, ciche, aczkolwiek zdecydowane kroki. Gdy byliśmy dostatecznie blisko, daliśmy sobie znak i na trzy wyskoczyliśmy. Pogoń nie trwała długo. Quer zagoniła młodego jelonka pod drzewo gdzie w krótkim czasie znalazłem się i ja, a wtedy oboje zakończyliśmy jego żywot. Po skończonym posiłku ruszyliśmy na spacer. Natura o poranku wyglądała wspaniale. Rozejrzałem się dookoła siebie. Zielona trwała, sięgająca mi do kolan roznosiła cudowną woń. Kołysała się powoli, to w lewą, to w prawą stronę pod wpływem lekkiego, wiosennego wietrzyku. Zewsząd czuć było zapach wielu gatunków kwiatów. Gdzieniegdzie można było jeszcze zauważyć przebiśniegi, które stopniowo przekwitały. Wiosna zawitała do sfory tak szybko, że nie miałem nawet okazji jej się dokładnie przypatrzeć. Spacer był na to idealnym momentem. Podniosłem głowę do góry. Wpatrywałem się w gałęzie drzew, spowite świeżymi jasnozielonymi liśćmi, przez które prześwitywały promienie Słońca.
- Jak tu pięknie - zachwyciła się Quer, a na moim pysku zagościł uśmiech. Oczy przepełniła radość, a ogon zaczął szczęśliwie merdać.
- Masz rację. Wiosenny krajobraz to jeden z moich ulubionych. Naprawdę. Można dostrzec w nim tyle piękna. Czasami po prostu nie potrafię się nim nacieszyć - nie zdążyłem dokończyć, gdyż coś przykuło moją uwagę.
- Spójrz. - Wskazałem na kwiat. Siedział na nim piękny motyl, o skrzydłach w kolorze niebieskim z czarnymi zakończeniami. Był dość duży.
- Jest piękny - rzekła Quer i uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem gest i jeszcze raz popatrzyłem na piękne stworzenie. Dla takich momentów warto żyć...

Quer?

brak weny + duże chęci = długie opowiadanie bez sensu

Może być? T-T