✧ Quest 7...✧ |
-Mamo, mamo! - zawołał Hazel, wskakując na grzbiet suni - Opowiesz nam bajkę?
River pokiwała skwapliwie głową, spoglądając na Quer z nadzieją.
-No dobrze - zgodziła się, na co od razu rodzeństwo zareagowało niekontrolowanym wybuchem entuzjazmu - Ale tylko jedną!
-Ale dłuuugą - powiedział piesek i ułożył się obok swojej siostry. Mama położyła się przy nich, przygarniając łapą do siebie. Wtulili się w miękką, brązową sierść.
-Dawno, dawno temu...
W pewnej odległej krainie żył pies. Był on kundelkiem, wiodącym spokojne życie w małej norce, na skraju lasu. Któregoś dnia, Menno Coehoorn, bo tak miał na imię nasz bohater, wracając z popołudniowego spaceru natknął się na tajemniczy przedmiot... Dziwne znalezisko okazało się być amuletem - Coe z niepokojem przyglądał się plecionemu sznurkowi oraz szmaragdowo zielonemu medalionowi, który zwisał na jego końcu. Do ciemnych rzemyków wplecione były najróżniejsze koraliki i kilka piórek o nieokreślonej, srebrzysto-błękitnej barwie. Niecodzienna rzecz zalśniła w słońcu, kiedy pies wyciągnął po nią łapę. Chwilę później trzymał okręcający się dookoła naszyjnik. Tarcza obróciła się w jego stronę, a kundel z zaskoczeniem zauważył na środku tarczy symbol gwiazdy z perłą pośrodku...
Drogocenny kamień odbijał słoneczne refleksy, wyglądając jakby sam świecił. A może naprawdę srebrna poświata emanowała z amuletu..? Menno sam nie był pewien co widzi, dlatego postanowił zabrać tajemniczy przedmiot do nory, aby tam móc go dokładnie zbadać i obejrzeć ze wszystkich stron.Po dotarciu do domu, odłożył wisior w kąt, zapominając o nim na jakiś czas... Kończąc jeść kolację, Coe przypadkiem spojrzał w stronę dziwnego, błyszczącego przedmiotu leżącego pod ścianą. Przedmiot ten był oczywiście amuletem, który teraz świecił jasno, zalewając norę miękkim blaskiem. Zupełnie jakby księżyc świecił... Pomyślał Men, urzeczony pięknem widoku. Wtem nocną ciszę przerwał świst - pies wybiegł na zewnątrz, ale ze zdumieniem zatrzymał się przed oślepiająco jasnym ognikiem, tuż pod jego łapami. Mimo, iż zjawisko wyglądało jak ogień, nie wytwarzało ciepła, jedynie mocne światło. Coehoorn niepewnie podniósł coś, co okazało się być... śnieżnobiałą perłą! Po chwili powietrze rozdarł kolejny świst - to nieopodal spadła gwiazda... ale to nie była gwiazda, lecz następny drogocenny kamień! Menno rozejrzał się wokoło, podczas dy niebo przecinały niezliczone srebrne wstążki, aby potem spaść na ziemię w postaci deszczu pereł. Urzeczony pies długo wpatrywał się w niezwykłe zjawisko i poszedł spać dopiero nad ranem...
***
Obudził się późnym popołudniem, niemal od razu wybiegł z nory, jednak jakiekolwiek ślady po nocnym deszczu pereł zniknęły... Wszystko wyglądało tak jak dawniej, ten sam buk, ta sama kępka mchu oraz łysy placek w miejscu, gdzie kiedyś rosła trawa. Nie wiedząc co zrobić, w końcu wziął amulet i zdeterminowany ruszył w stronę lasu. Chciał odnaleźć właściciela tajemniczego przedmiotu. Jeszcze raz dokładnie obejrzał tarczę amuletu, ze zdziwieniem odkrywając, że teraz wygląda inaczej. Zamiast gwiazdy z perłą w środku, widniał kwiat z motylem. Nagle za sobą usłyszał szum, tknięty przeczuciem odwrócił się gwałtownie. Ujrzałem coś, czego dosłownie chwilę temu tam nie było... Przecież chybabym zauważył wielki, niebieski kwiat rosnący na ścieżce, którą przed sekundą szedłem? Coehoorn zbliżył się do pięknej rośliny, ale kiedy wyciągnął łapę, aby dotknąć płatków, cała korona zerwała się do lotu. Płatki kwiatu to w rzeczywistości były cudowne, niebieskie motyle, które teraz fruwały nisko nad głową kundelka. Podczas gdy maleńkie stworzonka latały, on mógł się przyjrzeć kwiatkowi. Delikatny wietrzyk poruszał niewielkimi, niebiesko-fioletowymi płatkami.
Menno szybko odwrócił się i pobiegł dalej, co jakiś czas spoglądając do tyłu. Za nim pojawiały się coraz to nowe kwiaty, znacząc drogę, którą przebył.
W pełnym biegu wypadł na wąską, piaszczystą plażę - brzeg jeziora. Nie zdążył wyhamować, rozpęd zmusił go do skoku. Już miał dotknąć łapami powierzchni wody, kiedy natrafił na coś twardego. Otworzył oczy, gdy uświadomił sobie, że je zaciska. Stał na lodowej krze, która pojawiła się pod nim znikąd. Rozejrzał się niepewnie. Powoli postawił mały kroczek w przód i zachłysnął się z zaskoczenia, bo jego łapa nie zmąciła tafli jeziora - zatrzymał ją lód. Po chwili Coe'mu przyszedł do głowy pomysł... Obrócił amulet, a obrazek na tarczy kolejny raz uległ zmianie. Przedstawiał on płatek śniegu z błyszczącym diamentem pośrodku.
Menno Coehoorn przebiegł na drugą stronę jeziora skacząc z kry na krę. Nie miał z tym większego problemu - za każdym razem pod nim pojawiała się "lodowa tratwa". Wreszcie znalazł się na przeciwległym brzegu... Nabierając nagłej pewności siebie wszedł między drzewa, i długo podążał wydeptaną ścieżką, aż wybiegł na sporej wielkości polanę. Zaszumiało mu w uszach, powietrze nagle zrobiło się gorące i zaczęło falować. Kundel zamrugał kilka razy, nim wróciła mu ostrość widzenia.
Przed nim stał dziwny osobnik - pies o nieokreślonej rasie, z dziwną szmatą przewieszoną przez grzbiet.
-Kim jesteś? - zapytał dziarsko pies, chociaż widok obcego go onieśmielał.
-Na imię mi Eru Ilúvatar - odrzekł nieznajomy zaskakująco głębokim głosem, który kompletnie nie pasował do jego wyglądu - Jestem jednym z Trzech Leśnych Magów oraz właścicielem amuletu, obecnie znajdującego się w twoim posiadaniu - spojrzał znacząco na wisior.
-Chyba... go zgubiłeś - wydukał, nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Otóż nie, Menno Coehoorn'ie. Specjalnie pozostawiłem go na twej drodze, abyś mógł go znaleźć i mnie odszukać. Jestem Magiem już bardo długo, moja moc znacznie osłabła. Do jej używania potrzeba silnego organizmu, mój niestety już taki nie jest.
-Ale co ja mam z tym wspólnego? - zapytał Coe, chociaż domyślał się odpowiedzi...
-Tobie pragnę przekazać moje dziedzictwo, to ty zostaniesz następnym Leśnym Magiem - powiedział, spoglądając na psa z góry - Czy jesteś gotowy przyjąć moją moc oraz amulet, aby służyły ci wiernie w potrzebie?
Bez chwili zwłoki Men kiwnął łbem, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
-Przysięgasz używać ich dla dobra lasu?
-Przysięgam.
-W takim razie oddaję ci mą moc wraz z amuletem - donośny głos rozniósł się echem po lesie, po czym pies zniknął w falującym powietrzu.
Coe spojrzał na siebie, ze zdumieniem odkrywając, że ma na sobie ową dziwną szmatę. Materiał okazał się być czerwony, z boków zwisały liczne frędzelki. Był również nadzwyczaj wygodny...
Na jego szyi wisiał na dwóch splecionych rzemykach medalion. Jego środek zdobiła wyryta runa...
-Co to runa, mamusiu? - zapytała już półprzytomnie River.
-To taki znak kochanie - odpowiedziała Quer, patrząc na córkę z czułością.
-Dlaczego amulet ciągle zmieniał moc? - spytał Bolin, na jego pyszczku malowało się zdezorientowanie. Suczka uśmiechnęła się na ten widok.
-To właśnie była jego magia - mógł służyć w wielu różnych sytuacjach.
Ale szczenięta nie dosłyszały odpowiedzi, bo zdążyły odpłynąć w słodką krainę snów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz