"- Nie ufaj krukowi...
- Dlaczego?
- Ma złe zamiary..."
Otworzyłem oczy. Zewsząd otaczała mnie wysoka trwa. Leżałem pośród niej.
Właśnie się obudziłem. Nie rozumiałem jednej rzeczy... Trawa była zielona i
soczysta, jak latem, a przecież mamy dopiero początek wiosny...
- Dlaczego tu tak... Ciepło? - spytałem samego siebie. Liczyłem na
odpowiedź. Nie wiem skąd... Chciałem wiedzieć co się dzieje. Tak wiele pytań,
tak mało odpowiedzi...
Powoli wstałem i rozejrzałem się dookoła siebie. Ani śladu żywej duszy...
Zacząłem węszyć. Też nic. Nie czułem zapachu żadnego zwierzęcia prócz
siebie. Bałem się, iż trafiłem do jakiegoś równoległego świata, z którego nigdy
nie powrócę...
- Otrząśnij się Hiro, to jest niemożliwe - westchnąłem. Jeszcze raz
rozejrzałem się w nadziei, iż gdzieś w oddali zobaczę jakikolwiek żywy
organizm.
Pozbierałem się z mojego zamyślenia i wziąłem głęboki wdech, a potem
wydech. W mojej głowie zabrzmiały słowa… To był głos mojej matki. Kazała mi nie
ufać krukowi.
-Jakiemu krukowi…- nie rozumiałem. Znów wziąłem głęboki wdech i wydech.
Spróbowałem ułożyć sobie to jakoś w głowie. Na próżno. Postanowiłem odnaleźć
kogoś kto mógłby wyjaśnić mi gdzie jestem i co tu robię. Ruszyłem przed siebie.
Kierowałem się w stronę lasu. W oddali usłyszałem dziwny odgłos dotąd mi
nieznany. Zacząłem nasłuchiwać, ale znów nastąpiła nieodwracalna cisza, której
w żaden sposób nie mogłem się pozbyć.
- Halo! - krzyknąłem, a mój głos odbił się echem i powrócił do mnie. Byłem
na skraju załamania, kiedy znów usłyszałem ten sam dźwięk…
- Uciekaj stąd… - do moich uszu dotarł złowrogi szept. Moje źrenice
natychmiast się pomniejszyły, a ja zacząłem biec. Byłem przerażony. Ani śladu
żywej duszy, a tu nagle znikąd słyszę czyiś głos! Niemożliwe!
Znów usłyszałem głos, ale tym razem znałem go. Był to głos mej matki, odbijający
się we wnętrzu mojej głowy.
„- Mamo, mamy lato.
- Wiem kochanie.
- Więc dlaczego pada tu
śnieg?
- Życie jest pełne
tajemnic, a zarazem magii…”
W tamtym momencie uświadomiłem sobie coś okropnego. Naprawdę trafiłem do
równoległego świata, pełnego magii! Choć wydaje się to być niemożliwe, to
jednak jest prawdą. Niesamowite.
- Tak jakby te dialogi kompletnie nie dotyczyły przeszłości, a
odwzorowywały teraźniejszość. Jakby to rzeczywiście była magia… - zamyśliłem
się. Uniosłem głowę do góry. W powietrzu było czuć nieprzyjemny zapach, podobny
do palonego futra…
Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie. Kierowałem się w stronę skąd
dobiegała okropna woń spalenizny. Czułem, że jestem coraz bliżej. W pewnym
momencie się zatrzymałem. Uniosłem głowę i przymrużyłem oczy, bo światło
słoneczne było dość rażące. Naprzeciwko mnie stało wysokie drzewo, a na jego
szczycie siedział nienaturalnych rozmiarów kruk. Był ogromny. Może nieco
mniejszy ode mnie.
- Uciekaj stąd nędzniku – usłyszałem jego głos przypominający syczenie.
Warknąłem ostrzegawczo. Nie miałem zamiaru ruszać się z miejsca dopóty, dopóki
nie dowiem się gdzie jestem i jak mam wrócić do domu. Rozejrzałem się.
Śledziłem wzrokiem ruchy ptaka. W pewnym momencie zauważyłem, że na
przeciwległej do niego gałęzi znajduje się źródło okropnego zapachu.
- Skóra niedźwiedzia – powiedziałem sam do siebie. Paliła się. Z
niewiadomych przyczyn. Przecież zwykły ptak by nie zapalił niedźwiedziego, czy
jakiegokolwiek innego futra. Nagle poczułem jakby ktoś złapał mój grzbiet.
Potem okropne ukłucie… I runąłem na ziemię. Straciłem przytomność.
***
Wreszcie się obudziłem. Wokół mnie było mnóstwo śniegu. Mróz szczypał moje
łapy, a zapach dymu drażnił nos. Powoli wstałem. Wokół mnie latało mnóstwo
ogromnych kruków. Próbowały się na mnie rzucić.
- Zabić!
- Wydrapcie mu oczy!
- Nie szczędźcie! – Ich głosy były niczym syki węży. W dodatku denerwujące.
Największy z nich usiadł na kamieniu przede mną. Wyglądał jak bezduszna istota
o niecnych zamiarach.
- Pogódź się z tym wreszcie – zaczął. Nie rozumiałem o co mu chodzi.
- Z czym mam się pogodzić? – spytałem niepewnie.
- Twoja ukochana nie żyje. Dzieci poddawane są torturom. Pogódź się z tym. –
Nie wiedziałem co mam powiedzieć. To nie do pomyślenia. Niemożliwe! Nie
chciałem w to wierzyć. Wiedziałem, że to kłamstwo.
- Kłamiesz! – krzyknąłem wściekły i rzuciłem się na ptaka. Nie zorientował
się zbyt szybko i padł na ziemię przygnieciony ciężarem mojego ciała. Moje łapy
znalazły się na jego gardle. Zacząłem wyrywać mu pióra. Z oczu leciały mi łzy…
- Przyznaj, że kłamiesz! – Czułem jak spływają po moim pysku. Jak resztki
nadziei wydostają się razem z nimi. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Czułem
jakbym zasypiał. Nadal słyszałem krzyki ptaka i czułem łzy lecące z moich oczu.
Otworzyłem oczy. Przerażony szybko wstałem i byłem gotowy ponownie rzucić
się na ptaka. Nie zobaczyłem go jednak nigdzie. Byłem w mojej norze, a
dokładniej – w komorze głównej. Rozejrzałem się dookoła siebie. Powoli
podszedłem do komory naszych dzieci. Nie mogłem określić mojego szczęścia kiedy
zobaczyłem tam śpiącą Quer i dwa puchate szczeniaki tulące się do jej boku.
Zrobiło mi się lżej na sercu. Odetchnąłem z ulgą i ze spokojem ponownie
położyłem się spać w komorze głównej. Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie
przyśni mi się coś tak potwornego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz