niedziela, 15 marca 2015

Od Hira - Quest 1




"- Nie ufaj krukowi...
- Dlaczego?
- Ma złe zamiary..."

Otworzyłem oczy. Zewsząd otaczała mnie wysoka trwa. Leżałem pośród niej. Właśnie się obudziłem. Nie rozumiałem jednej rzeczy... Trawa była zielona i soczysta, jak latem, a przecież mamy dopiero początek wiosny...
- Dlaczego tu tak... Ciepło? - spytałem samego siebie. Liczyłem na odpowiedź. Nie wiem skąd... Chciałem wiedzieć co się dzieje. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...
Powoli wstałem i rozejrzałem się dookoła siebie. Ani śladu żywej duszy...
Zacząłem węszyć. Też nic. Nie czułem zapachu żadnego zwierzęcia prócz siebie. Bałem się, iż trafiłem do jakiegoś równoległego świata, z którego nigdy nie powrócę...
- Otrząśnij się Hiro, to jest niemożliwe - westchnąłem. Jeszcze raz rozejrzałem się w nadziei, iż gdzieś w oddali zobaczę jakikolwiek żywy organizm.
Pozbierałem się z mojego zamyślenia i wziąłem głęboki wdech, a potem wydech. W mojej głowie zabrzmiały słowa… To był głos mojej matki. Kazała mi nie ufać krukowi.
-Jakiemu krukowi…- nie rozumiałem. Znów wziąłem głęboki wdech i wydech. Spróbowałem ułożyć sobie to jakoś w głowie. Na próżno. Postanowiłem odnaleźć kogoś kto mógłby wyjaśnić mi gdzie jestem i co tu robię. Ruszyłem przed siebie. Kierowałem się w stronę lasu. W oddali usłyszałem dziwny odgłos dotąd mi nieznany. Zacząłem nasłuchiwać, ale znów nastąpiła nieodwracalna cisza, której w żaden sposób nie mogłem się pozbyć.
- Halo! - krzyknąłem, a mój głos odbił się echem i powrócił do mnie. Byłem na skraju załamania, kiedy znów usłyszałem ten sam dźwięk…
- Uciekaj stąd… - do moich uszu dotarł złowrogi szept. Moje źrenice natychmiast się pomniejszyły, a ja zacząłem biec. Byłem przerażony. Ani śladu żywej duszy, a tu nagle znikąd słyszę czyiś głos! Niemożliwe!
Znów usłyszałem głos, ale tym razem znałem go. Był to głos mej matki, odbijający się we wnętrzu mojej głowy.

„- Mamo, mamy lato.
- Wiem kochanie.
- Więc dlaczego pada tu śnieg?
- Życie jest pełne tajemnic, a zarazem magii…”

W tamtym momencie uświadomiłem sobie coś okropnego. Naprawdę trafiłem do równoległego świata, pełnego magii! Choć wydaje się to być niemożliwe, to jednak jest prawdą. Niesamowite.
- Tak jakby te dialogi kompletnie nie dotyczyły przeszłości, a odwzorowywały teraźniejszość. Jakby to rzeczywiście była magia… - zamyśliłem się. Uniosłem głowę do góry. W powietrzu było czuć nieprzyjemny zapach, podobny do palonego futra…
Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie. Kierowałem się w stronę skąd dobiegała okropna woń spalenizny. Czułem, że jestem coraz bliżej. W pewnym momencie się zatrzymałem. Uniosłem głowę i przymrużyłem oczy, bo światło słoneczne było dość rażące. Naprzeciwko mnie stało wysokie drzewo, a na jego szczycie siedział nienaturalnych rozmiarów kruk. Był ogromny. Może nieco mniejszy ode mnie.
- Uciekaj stąd nędzniku – usłyszałem jego głos przypominający syczenie. Warknąłem ostrzegawczo. Nie miałem zamiaru ruszać się z miejsca dopóty, dopóki nie dowiem się gdzie jestem i jak mam wrócić do domu. Rozejrzałem się. Śledziłem wzrokiem ruchy ptaka. W pewnym momencie zauważyłem, że na przeciwległej do niego gałęzi znajduje się źródło okropnego zapachu.
- Skóra niedźwiedzia – powiedziałem sam do siebie. Paliła się. Z niewiadomych przyczyn. Przecież zwykły ptak by nie zapalił niedźwiedziego, czy jakiegokolwiek innego futra. Nagle poczułem jakby ktoś złapał mój grzbiet. Potem okropne ukłucie… I runąłem na ziemię. Straciłem przytomność.

***

Wreszcie się obudziłem. Wokół mnie było mnóstwo śniegu. Mróz szczypał moje łapy, a zapach dymu drażnił nos. Powoli wstałem. Wokół mnie latało mnóstwo ogromnych kruków. Próbowały się na mnie rzucić.
- Zabić!
- Wydrapcie mu oczy!
- Nie szczędźcie! – Ich głosy były niczym syki węży. W dodatku denerwujące. 
Największy z nich usiadł na kamieniu przede mną. Wyglądał jak bezduszna istota o niecnych zamiarach.
- Pogódź się z tym wreszcie – zaczął. Nie rozumiałem o co mu chodzi.
- Z czym mam się pogodzić? – spytałem niepewnie.
- Twoja ukochana nie żyje. Dzieci poddawane są torturom. Pogódź się z tym. – Nie wiedziałem co mam powiedzieć. To nie do pomyślenia. Niemożliwe! Nie chciałem w to wierzyć. Wiedziałem, że to kłamstwo.
- Kłamiesz! – krzyknąłem wściekły i rzuciłem się na ptaka. Nie zorientował się zbyt szybko i padł na ziemię przygnieciony ciężarem mojego ciała. Moje łapy znalazły się na jego gardle. Zacząłem wyrywać mu pióra. Z oczu leciały mi łzy…
- Przyznaj, że kłamiesz! – Czułem jak spływają po moim pysku. Jak resztki nadziei wydostają się razem z nimi. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Czułem jakbym zasypiał. Nadal słyszałem krzyki ptaka i czułem łzy lecące z moich oczu.
 
Otworzyłem oczy. Przerażony szybko wstałem i byłem gotowy ponownie rzucić się na ptaka. Nie zobaczyłem go jednak nigdzie. Byłem w mojej norze, a dokładniej – w komorze głównej. Rozejrzałem się dookoła siebie. Powoli podszedłem do komory naszych dzieci. Nie mogłem określić mojego szczęścia kiedy zobaczyłem tam śpiącą Quer i dwa puchate szczeniaki tulące się do jej boku.

Zrobiło mi się lżej na sercu. Odetchnąłem z ulgą i ze spokojem ponownie położyłem się spać w komorze głównej. Miałem nadzieję, że nigdy więcej nie przyśni mi się coś tak potwornego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz