Zostałem sam z motylką. Sode odeszła w przeciwną stronę, nie
podając powodu. W sumie, to mi to nie przeszkadzało, przecież ostatnie dwa dni
spędziliśmy w swoim towarzystwie. Chwila samotności będzie przyjemną odmianą. Lily
siedziała na moim grzbiecie niemal nieruchomo – nie znałem mowy motyli, dlatego
nie było szans na rozmowę, chyba, że Yuki robiłaby za tłumacza. Tak więc otaczała nas martwa cisza,
przerywana jedynie szumem wody. Pewnie
gdzieś niedaleko jest potok. Nagle ciszę przerwało pojedyncze, wilcze wycie,
potem dołączyły kolejne. W nawoływaniu wyczułem coś, co zdecydowanie nie było
dobre. Wataha miała złe zamiary, to było pewne.
Ciekawe o co chodzi? Zbyłem
to pytanie wzruszeniem łap i wróciłem do przyglądania się kropli spływającej po
liściu. Lily zaczęła wiercić się na moim grzbiecie.
-O co chodzi? – spytałem sucho, ale oczywiście nie
otrzymałem odpowiedzi. Zamiast tego motylka podleciała i usiadła mi na nosie.
Miałem ochotę ją odgonić, jednak coś mnie tknęło. Podniosłem się na cztery łapy.
Spojrzałem w kierunku zarośli, w których zniknęła Sode, a jej mała przyjaciółka
zamachała skrzydełkami. Ruszyłem do krzaków spokojnym krokiem. Taki chód
zapewniał ciche poruszanie się, czyli ewentualny nieprzyjaciel mnie nie
usłyszy. Szczerze wątpiłem w możliwość spotkania czegoś wrogo nastawionego.
Trafiłem na wydeptaną ścieżkę, mocno pachnącą wilkami. To pewnie granica ich
terytorium – wartownicy chodzą tędy nieustannie, nic dziwnego, że zapach jest
tak mocny. To nie mogła być wataha Lorelei, bo znacznie się od niej
oddaliliśmy. A więc obce wilki. Podążyłem wydeptanym szlakiem, rozglądając się
z uwagą. Prędzej czy później natrafię na jakiegoś Strażnika. Nagle poczułem
coś, przez co dosłownie stanąłem jak wryty. W powietrzu unosiła się słaba woń…
Sode No Shirayuki. Czyżby suczka przekroczyła granicę? Oszalała?! Wilki to przewrażliwione stworzenia, nie tolerują obcych
na swoim terytorium. Postawiłem jedną łapę na ziemiach watahy. Nie bałem się –
w negocjacjach z tym gatunkiem miałem duże doświadczenie – nie chciałem jednak
ryzykować, że zaraz po znalezieniu się po drugiej stronie granicy wpadnę w
pułapkę. Wilki nie powinny mi nic zrobić, dopóki nie naruszę ich praw. Niestety
przekroczenie granicy było jednym z nich.
Zacząłem rozpatrywać różne opcje, a Lily cały czas latała
koło mojego ucha. W końcu zdecydowałem się na najmniej ryzykowny plan –
istnieje cień szansy, że nikt nie zauważył Sode, która po prostu poszła dalej. Zawyłem
głośno.
Po chwili pojawiło się kilka basiorów. Widziałem na ich
pyskach zdziwienie, kiedy mnie zobaczyli – pewnie myśleli, że jakiś obcy wilk
zbliżył się do ziem watahy. Mój ojciec był wilkiem, kiedy byłem mały nauczył
mnie porządnego wycia.
-Czego chcesz? – warknął potężny basior.
-Patrz Hunter, on ma motylka! – zaśmiał się głupio jeden z mięsożerców.
-Stul pysk Stefan! – zgromił go „mięśniak”.
- Szukam pewnej Husky – powiedziałem zimno. Wilki spojrzały
po sobie.
-Husky powiadasz? Biało-szarej, mniej więcej takiego wzrostu
– pokazał łapą. Skinąłem głową.
-Niestety nie widzieliśmy jej – wyszczerzył kły w drwiącym
uśmiechu. Zawarczałem.
Sode?
Czekam na relację z porwania xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz