Poczułem ciepło na mojej łapie.
- Maneki ja... – zaczęła Sode, ale nie miała szansy
dokończyć. Zza krzaków wypadła szara wilczyca, lądując na moim grzbiecie.
-Neko! – krzyknęła.
-Loreleí – zdziwiłem się - Co ty tutaj robisz? – Yuki
szybko zabrała łapę.
- Ja... już chyba pójdę - powiedziała nerwowo.
- Ale... czemu? – spytałem zdezorientowany. Husky tylko
pokręciła głową i zaczęła biec przed siebie.
-Sode! – krzyknąłem za nią – Wracaj!
Beta nadal przedzierała się przez zarośla, nie zważając na
moje krzyki. Teraz się już prawdopodobnie nie dowiem, co chciała mi powiedzieć. Postawiłem na ziemi wciąż przytulającą się do mnie waderę i
spojrzałem na nią z naganą.
-Lorenzo Rebeco Leíso! – zwróciłem się do Alfy karcącym
tonem. Loreleí to skrót od prawdziwych imion Lory, których szczerze nienawidzi.
Jeśli ktokolwiek inny by tak do niej powiedział, skończyłby cały obolały, przewieszony
przez gałąź drzewa. Czasami potrafiła być bardzo infantylna, co nie zawsze
pasowało do sytuacji.
-Co? – fuknęła obrażona.
-Co to miało być? – popatrzyłem na nią zdezorientowany.
-Nic – odparła, wywalając na mnie jęzor . Odwróciła się do
mnie plecami.
-Lora! – powiedziałem.
-Nie uwierzysz! – po chwili „foch” zniknął, zastąpił go jej
zwyczajny, entuzjastyczny ton. Wzniosłem oczy ku niebu. Cała Loreleí – nie potrafi
wytrwać długo przy swoim postanowieniu.
-No co jest aż tak ważne, że musiałaś odpędzić Sode? –
rzuciłem sarkastycznie. Wilczyca w ogóle się nie przejęła i kontynuowała
podekscytowana:
-Dzisiaj o świcie, na granicy moich terenów widziałam…
luuudzi – powiedziała nienaturalnie przedłużając ‘u’.
-I? – uniosłem jedną „brew”. Wadera spojrzała na mnie jak na
ułomnego.
-Ludzie! Tutaj! Trzeba sprawdzić o co chodzi! – krzyknęła i
pociągnęła mnie za łapę.
-Czekaj! A co z Sode?
-Przejdzie jej – powiedziała pewnie – Uwierz, znam się na
kobietach.
Szczerze mówiąc z charakteru bardziej przypominała
dziecinnego chłopca, niż wrażliwą dziewczynkę.
Loreleí |
Co miałem zrobić? Podążałem za Lorą w kierunku jej watahy. Na
granicy zalegały resztki topniejącego się śniegu. Otaczające mnie choinki
oświetlały promienie słoneczna, słychać było szum wody. Widocznie w pobliżu
znajdował się jakiś strumień. Loreleí stanęła na skale – była doskonałym
punktem obserwacyjnym. Wyglądała majestatycznie - jak prawdziwa przywódczyni. Po ludziach nie było nawet śladu.
-Gdzie te twoje człowieki? – spytałem patrząc na nią z
rozbawieniem. Prychnęła.
-Jeszcze niedawno tu byli – powiedziała rozglądając się
dookoła.
Nic, tylko spokojny krajobraz, ćwierkające ptaki i zielone igły. Jeszcze trochę nagich, szarych skał oraz kupki najtwardszego śniegu. Zapach? Pachniało lasem... przyjemna woń sosnowych igieł wypełniała mi nozdrza. Jeleń. Widocznie jakiś pasł się w pobliżu. Orzeźwiający zapach górskiego strumyka - krystalicznie czysta woda dopływała tutaj, aż z Górskiej Doliny.
Siedzieliśmy w milczeniu, które niespodziewanie przerwał szczenięcy pisk. Zerwałem się.
-To wilczęta z mojej watahy! - krzyknęła przerażona - Wszędzie bym je rozpoznała!
Puśiła się biegiem w kierunku rzeczki, bo to stamtąd odbiegał dźwięk. Cisze rozdarł kolejny pisk.
Na miejscu stanąłem jak wryty. Dwójkę małych wilczków trzymali na rękach... ludzie. Przyglądali się maluchom z zainteresowaniem.
Na szczęście byli przy tym delikatni, chyba mieli już do czynienia z tymi zwierzętami.
-Dobrze wykarmione - powiedział jeden z nich tonem znawcy.
Loreleí zawarczała. Dwunożni spojrzeli na nią zaskoczeni, ale nie wypuścili wilcząt. Jedno ze szczeniąt wydało kwilący odgłos. Równocześnie rzuciliśmy się na porywaczy. Kątem oka dostrzegłem coś szarawego... Na ułamek sekundy obróciłem głowę i zobaczyłem... atakującą drugiego człowieka Sode. Nie miałem czasu się nas tym zastanawiać - trzeba było ratować młode. Zatopiłem kły w nodze człowieka. Jęknął z bólu, wypuszczając malucha. Wyszczerzyłem kły warcząc, jednak myśliwy wziął nogi za pas. Lora razem z Yuki zajęły się drugim.
Sode?
Przepraszam, że czekałaś tak długo...
Mam nadzieję, że coś z tego wyszło...
Mam nadzieję, że coś z tego wyszło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz