-Śliczne imię- powiedziałam przecierając łapą łzy szczenięcia. Zapewne przeszedł tu huragan tabunu jeźdźców na koniach. Musieli uciekać razem z nim, znaczy nią. Musiała upaść z siodła. Ciekawe ile tu leżała. Być może została jeszcze wcześniej porzucona? Może już tu spoczywała w zimnie, kiedy stoczyła się tu bitwa? No być może... ale najważniejsze było wtedy to, aby ogrzać szczeniątko i dać mu jeść.
-Marvel nastąp się.- rzuciłam rozkaz.
-Eee po co?
-Nie gadaj. No już już, nastaw mi się tu.
Pies służąco podstawił się. Chwilę później dopięłam zawiniątko skórą i zarzuciłam je psu na plecy. Wcześniej wprawdzie szło samo, ale całe się trzęsło, nie chciałam, aby się wyziębiło.
-Tylko się z nią nie zabij. -dodałam wkrótce.
Mimo tego, że okrutnie się bałam, że Marvel nieuważnie wywróci się na lodzie, błocie, konarze- czymkolwiek i zrzuci z grzbietu Kiarę jak na rodeo, nie zrobił tego. Szedł bardzo uważnie o dziwo (jak nie Marvel) patrzył pod nogi.
Pieskowi taka przejażdżka się chyba spodobała, bo zasnął wygodnie w siodełku ze skóry.
Szliśmy spokojnie i powoli. Wkrótce byliśmy już u Marvela.
Wchodząc do jaskini rozejrzałam się. Była bardzo ładna, przestronna.
-Całkiem przyzwoicie się urządziłeś.-powiedziałam patrząc dookoła.
Marvel jednak był zajęty szczeniakiem. Ułożył je lekko na nowej skórze, bo tamta jego pierwsza przemokła całkiem. Zaraz potem Marvel- wzorowy tatuś położył się obok Kiary i zaczął ją ogrzewać.
-Ooo jak słodko- powiedziałam z ironicznym uśmieszkiem.
Pies posłał mi srogie spojrzenie.
-No przecież żartowałam- wyszczerzyłam zęby i powiedziałam to tak słodko, wręcz z miodem na buzi.
Położyłam się obok legowiska Marviego i Kiary. Wtedy nagle mnie olśniło!
-Marvel! Cholera! Czym my to nakarmimy? Przecież nie wpakujemy takiej maliźnie mięsa do pyska, no.. a ja mleka nie mam...
<Marvuś ;_; Wymyśl coś, nie pozwól żeby dzieciak umarł z głodu ;_;>
A wena dalej na Hawajach ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz