niedziela, 22 lutego 2015

Od Mariki CD Max'a

Znowu ranna.Znowu leże nie mogąc nic zrobić.Było mi słabo.Max przyniósł jakiś kawałek mięsa.Bardzo mi smakowało.To była pewnie wołowina,prawie nie znam jej smaku bo rzadko ją jem.Nie wiedziałam co się stało.Głowa mnie bolała(inne części ciała zresztą też).Następnego dnia obudziłam się w jakiejś jaskini.Max'a nie było.Wstałam i zaczęłam się rozglądać po nowym otoczeniu.Wyszłam na zewnątrz.Zwijałam się z bólu ale ciekawość wygrała.Jaskinia znajdowała się niedaleko obozowiska ludzi.W powietrzu buło czuć zapach fasolki po bretońsku.Byłam głodna a po Maxie ani śladu więc nie mogłam się oprzeć.Podkradałam się cicho i powoli.Starałam się być niezauważona ale dzieciaki mi na to nie pozwalały.Zanim się obejrzałam pełno dzieci kręciło się wokół mnie ,macając moje futro bezlitośnie.W tej przypomniałam sobie o Savanie.Co ten misiek czuje sam na wolności bez mamy.Miałam tyle myśli a nie wiedziałam którą pierw rozpatrzyć.Fasolka,Max,misiek czy ból?Byłam w totalne rozsypce,a na dodatek te dzieciaki.W końcu nie wytrzymałam i ugryzłam jednego w ucho.Ten poleciał to mamy a ja wróciłam do poszukiwań fasolki.Mój zmysł węchu był w siódmym niebie.I na dodatek ten zapach pieczonej kiełbaski i pianek.Ach śniadanko zapowiadało się bardzo obfite ale bez Max'a.W końcu zauważyłam jakąś rodzinę grillującą kukurydzę.Kładli na nią masełko i przyprawiali papryką.Pycha,aż ślinka cieknie i to strumieniami.I jeszcze ten dzieciak jadł pizze z ananasem i kurczakiem.Pora zapolować na pyszny obiadek.Wystarczyło szczeknąć a całą rodzina ze strachem pouciekała do namiotu.Kukurydza,pizza fasolka cała dla mnie.Wszystko było pyszne,że łapy lizać.W bidonie czekał na mnie bardzo dziwny czarny napój.Miał z sobie dziwne bąbelki i śmierdział cukrem.postanowiłam ,że podaruję sobie to świństwo i poszukam innego miejsca gdzie mogę zaspokoić pragnienie.Obok fontanny z delfinem był mały budynek a przed, nim stały automaty.Jedna dziewczyna kupowała tam dziwny pomarańczowy napój.Po chwili dziewczyna wrzuciła do środka(jakimś magicznym sposobem)dwa złote krążki.Dziewczyna postukała w to i było słychać dziwne dźwięki.Czekałą minutę i coraz bardziej się niecierpliwiła.Napój ugrzązł,nie chciał wypaść.Kopnęła w niego dwa razy ale na marne.Po paru chwilach odeszła z kwitkiem.To teraz moje pięć minut.Podeszłam do automatu i zaczęłam klikać w te małe guziki.To nic nie dawało więc odsunęłam się,wzięłam rozpęd i z trudem staranowałam automat.Maszyna zaczęła się gwałtownie bujać.Odskoczyłam w bok a ta upadła na ziemie rozrzucając po obozowisku swoje skarby.Dzieciaki szybko się zleciały i zaczęły brać to co leżało na ziemi.Ich plecaki i kieszenie były pełne smacznych łupów,zaś mnie tylko interesował pomarańczowy napój tej dziewczyny.Wzięłam go w pysk i popędziłam do namiotu jakiegoś gościa by się schować.Przebiłam napój zębami.Posmakowałam napoju i...smuteczek.Napój smakował jak słodkie ,pomarańczowe ,gazowane gó*no.Siedziałam i patrzyłam z rozczarowaniem na o pomarańczowe coś.W namiocie było ciepło więc nie chciałam wychodzić.Nagle namiot zaczął się poruszać.W pewnej chwili do namiotu weszła para nastolatków..Że też nie zauważyli psa...Ja biedna siedziałam bez ruchu i gapiłam się na to.Nagle dziewczyna obróciła się w moją stronę i zaczęła krzyczeć ''NIEDŹWIEDŹ''.Na to słowo chłopak się obrócił i zaczęli gwałtownie piszczeć ze strachu.Ja szybko wybiegłam z namiotu pędząc przed siebie.Po tej całej scenie weszłam do tego budynku.Był nie wielki ale dużo było tam ludzi.Zauważył na stole butelkę z wodą.Przez tą ucieczkę zachciało mi się jeszcze bardziej pić.Wskoczyłam na stół i zrzuciłam butelkę.Woda się rozlała a ja zaczęłam z niej pić.To nie była woda tylko gazowane gó*no o smaku cytryny.Nagle zza zaplecza wyszedł gościu z miotłą.Zaczęłam uciekać a ten wariat mnie gonił.Byłam już bardzo zmęczona.Biegłam ile sił w łapach.Po woli zbliżałam się do zakrętu.Gdy go mijałam bumm...zderzyłam się z Maxem...

<Max?>
Rozpisałam się ^.^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz