-No fakt, trochę źle postąpiłeś, ale tylko w oczach tego miśka i ojca... według mnie, biorąc pod uwagę twoje wytłumaczenie, to wcale nie było nic złego. Skoro łoś leżał już zabity, a właściciela padliny nie było... to teoretycznie mie było to przestępstwo. Twój ojciec się myli.- powiedziałam pełna zrozumienia
-Dziękuję, że chociaż ty mnie rozumiesz... mój ojciec zawsze był surowy. Nigdy mnie nie doceniał. -rzekł pełen łez w oczach.
-Nie przejmuj się! Jesteś już dorosły, nie przejmuj się tym co mówią twoi sta.. ekhem.. znaczy rodzice! -pocieszyłam go.
-Naprawdę?- podniósł łeb.
-Tak! Zacznij żyć swoim życiem... na twoim miejscu uciekłabym z dala od nich, poszukała mieszkania i zostawiła ich w świętym spokoju.
-Już uciekłem...
-A więc już gdziesz jesteś ulokowany?- zpaytałam ciekawsko.
-Dalej nie mam domu...- przyznał mimo trudności.
-Spokojnie! Możesz zatrzymać się u mnie na kilka dni, oczywiście póki nie wyzdrowiejesz.
-Ale nie chcę żyć u kogoś na garnuszku...
-Nie ma problemu, wyzdrowiejesz, a poszukamy ci jaskini.
-Przepraszam... ''poszukamy''?- zapytał potrząsając głową.
-No pomogę ci.- uśmiechnęłam się.
-Dzięki.- mruknął od niechcenia.
<Valentino? Też mam brakus wenus, proszę rozkręć to ._.>
Postaram się.
OdpowiedzUsuń