Moja codzienna rutyna.Wcześnie wstaję. Idę coś upolować na obiad bo śniadania nie jadam. A potem? Cały dzień hasam po polach. Albo po prostu siedzę. Siedzę i myślę...myślę o przyszłości i przeszłości. Jednak tego dnia było inaczej...wstałam nadzwyczaj szybko i pobiegłam nas Blue Cove. Byłam tam chwilę lecz zaraz pobiegłam nad przepaść. Mam lęk wysokości więc długo tam nie posiedziałam. Najlepsze zające były za Rzeką Zguby. To oznaczało,że muszę przejść przez Most. Stanęłam i zerknęłam na dół. Była tam przepaść i słychać było szum wody który dodawał tej chwili grozy. Postanowiłam jeden krok starając się nie patrzyć w dół. Przedwieczna deska zaskrzypiała jednak nie złamała się. Szłam dalej powoli. Czułam jak wychodzę z siebie. Po głowie krążyły mi myśli:co jak się złamię? Co jak spadnę? Nikt mnie nie uratuje. Nagle poczułam,że deska łamię mi się pod nogami. Leciałam w dół. W ostatniej chwili złapałam się drugiej deski. Ta też mogła się lada chwila złamać. Piszczałam i krzyczałam lecz w tej otcłani samotności nikt mnie nie słyszał. Deska zaczęła skrzypieć i jakby łamać. Buch!, usłyszałam trzask i zamiast lecieć w dół zawisłam w powietrzu. Ktoś złapał mnie za łapę i uratował życie! To był pies. Wziął mnie na plecy i nieodzywając zaniósł na trawę.
-Ty...ty...ty uratowałeś mi życie!-uśmiechnęłam się do psa .
-Co za odkrycie!-odparł oschle.
-Jestem Merci Vous Meiz? Mów Merci...a tak w ogóle dziękuję,że mnie uratowałeś - odparłam przyrumieniona.
-Nie ma za co.-odpowiadał krótko jednak już nie tak oschle jak na początku. Chciałam go poznać.
-Jak ci na imię?-zaczęłam
Mailo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz