Po raz ostatni spojrzałem na sunię. Ta akurat podkładała. Położyła się. Ja zasnąłem w szybkim tempie. Wprawdzie rany na ciele szczypały jak cholera, ale świadomość, że mam przy sobie kogoś, kto jest mi w stanie pomóc dodawała otuchy.
Początkowo śniła mi się mama. Po raz pierwszy była ze mnie dumna. Gratulowała mi. Nie wiem czego, ale gratulowała mi. Później jakiś sen od czapy- wielka inwazja krwiożerczych klopsików, a na koniec najpiękniejszy- śniło mi się, że odnalazłem moją właścicielkę. Wreszcie się z nią pobawiłem! Wreszcie pogoniłem z nią i po raz kolejny zmęczony padłem u jej stóp. Wtedy obudził mnie ryk.
Otwarłem oczy. Spojrzałem na suczkę. Spała jak zabita. Chyba zmęczyła się ciągłym czuwaniem nade mną. Tak słodko spała... z resztą jak każdy pies wykończony czymś.
Znów zamknąłem oczy jednak po chwili znów coś ryknęło. Wtedy wstałem. Mimo, że całe ciało przeszywał ból, wychyliłem głowę zza jaskini. To co zobaczyłem, przeraziło mnie! W jeziorze stał niedźwiedź! Ten sam niedźwiedź, który mnie zaatakował! Schowałem się do groty i ułożyłem na posłaniu. Skuliłem się i modliłem by nie wyczuł mojej krwi i nie znalazł jaskini... Niestety....
<Mary?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz