Deszcz, grad, błyskawice, grzmoty, wicher… pogoda zmieniła swój dobry
urok. Burzę można było usłyszeć z odległości kilku kilometrów, mając
wrażenie, że ona nadal chwila nadejdzie. Odczuwałeś strach i niepokój
przed niepokonaną potęgą przyrody i niezwyciężoną mocą żywiołu.
Błyskawice niczym wężowe języki przecinały ciemnogranatowe niebo,
muskając czubki drzew. Grzmoty niczym pomruki demonów roznosiły się po
świecie, budząc strach w każdym żyjącym stworzeniu na ziemi. Wiatr siłą
skłaniał gałęzie i konary iglaków do pokłonienia się przyrodzie i
uginania się pod jego wpływem. Porywał liście i kradł małe rzeczy niczym
seryjny morderca, zamierzający napad na czyjeś domostwo. Grad to były
kule, rzucane z szarego nieboskłony, natomiast deszcz lał ostro,
ostrzegawczy przed nieustępliwym huraganem.
Ja natomiast biegłam. Uciekałam przed rozszalałym żywiołem i przed
myśliwymi, którzy urządzili sobie polowanie, prowadzeni przez psy, z
których pyska leciała biała piana. Nie spodziewali się burzy, jednak gdy
ta, niby chroniąc mnie przed marnym losem, swoim jasnym językiem
uderzyła w samotne drzewo, rozłupując je na dwa kawałki. Schroniłam się w
gęstych krzakach, z trudnością próbując wyrównać oddech i usłyszeć
wściekłe szczekanie psów. Sama byłam psem, ale nie tolerowałam innych.
Nie potrzebnie podbiegałam do tych ludzi. Zresztą nie miałam zielonego
pojęcia kim są. Kolejny grzmot był tak silny, że moją pierwszą myślą był
fakt ten, że ziemia się rozstąpiła. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
Nie spostrzegłam kiedy nastał ranek. Ptaki świergotały na drzewach.
Cichy, delikatny wiatr muskał źdźbła trawy i moją sierść. Promienie
słońce lekko dotykając mojego pyszczka, próbowały mnie obudzić.
Skutecznie… Po burzy ani śladu, tak samo jak po myśliwych. Miałam
nadzieje, że piorun ich trzasnął albo spotkało ich inne nieszczęście.
Wyszłam z krzaków, otrzepując się z piachu i resztek błota, po
wczorajszej przygodzie. Moja nadal wilgotna sierść opadła na ciało cała
rozczochrana, lecz jak zwykle wyglądała na schludną i zadbaną.
Rozejrzałam się dookoła. Kojarzyłam te tereny. Przynajmniej ten, na
którym całkiem przypadkowo się znalazłam. Crazy Dogs… to na pewno to
miejsce. Nie zabawiłam tu długo, jednak… nie wiem czy to zrządzenie
losu czy tylko zwykły przepadek, ale w dali zobaczyłam tego samego psa
co kiedyś spotkałam. Nie wierzyłam w przypadki. One się nie zdarzały.
Jeśli dobrze pamiętam był to Amigo. Tak, ten rasowy husky. Miałam pewne
wątpliwości czy podejść czy też lepiej oddalić się zanim mnie zobaczy.
Jednak.. on był i jest jednym psem, którego dotychczas poznałam. Ale po
co mam z nim rozmawiać? To bez sensu…
Zastanawiałam się nad najlepszym wyjściem, ale jak zwykle gdy tylko chwilę postałam i wątpiłam… nie udawało się nic.
-Cześć! To ty Skyfall?- pies odwrócił się i podszedł.
-Wow… nadal mnie pamiętasz- prychnęłam pod nosem, jednak mniej groźnie nastawiona niż po raz pierwszy.
-Mam tendencje to zapamiętywania takich psów jak ty- uśmiechnął się lekko.
Przewróciłam oczami. Komplement czy nie… to nie zmieniało faktu, że
nadal jestem jaka jestem. Usiadłam obok tych samych krzaków gdzie
schowałam się przed psami.
-Czy to przypadek, że po raz kolejny się spotykamy?- pokręcił głową pies.
-Nie. Spotkałam inne psy jeszcze dziś- skłamałam, nie czując zbytnio
poczucia winy za to, choć… nie lubiłam zbytnio tego to jednak zbyt długo
żyłam w kłamstwie by teraz się tego oduczyć…
Amigo? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz