Edward zdążył już się zebrać i wpełznąć z truchłem w pysku na brzeg. Ja dalej szamotałam się z niechcącą zdychać górką mięsa, na którą miałam wielką ochotę. Wreszcie lekko poddenerwowana zacisnęłam mocno zęby na tchawicy kaczki wciskając je pomiędzy pojedyncze mięśnie i ścięgna. Szarpnęłam mocno kufą rozrywając gardło zwierzęcia. Po chwili w wodę i mój pysk trysnęła szkarłatna krew.
-Ty rzeźniku... -zaszydził ze mnie Edward, który dawno już dobił swoją zdobycz. -Istny halal, istny halal... -powtarzał.
-Nie przesadzaj. - powiedziałam z ptakiem w pysku podpływając do brzegu.
Wchodząc przerzuciłam kaczkę na brzeg. Otrzepałam się w wody ochlapując przy tym Edwarda - tym razem nie specjalnie.
Warknął na mnie.
-Nie denerwuj się, bo ci żyłka pęknie! -zadrwiłam z psa.
Umilkliśmy. Edward chciał już pożreć zdobycz, ale ja po chwili namysłu wykrzyknęłam:
-Edek!
-Czego? -fuknął.
-A jakby upiec to mięso? -zachęciłam go.
-Niby jakim cudem chcesz to zrobić? -powiedział oblizując się z krwi.
-No wiesz.. kopnąłbyś się do Wiecznego Źródła...
<Edź?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz