Nie chciałam mu przywalić za to, że chciał pożegnać się z życiem. Nie za to, że się naraził. Był bohaterem. Pozwolił godnie odejść stworzeniu, które cierpiało, ale nie widział, że obok niego cierpi inna istota. Ja.
Od samego początku byłam dla niego tylko marnym stworzonkiem łażącym za nim krok w krok. Być może po tych kilkudziesięciu dniach stałam się w jego oczach znajomą. Ale nikim więcej. On był dla mnie jak bratnia dusza. Mieliśmy podobne charaktery, jakoś się rozumieliśmy.. ale to wszystko. Byłam tylko beznadziejną przylepą. No dobrze, pójdę!
Westchnęłam i smutna odeszłam z opuszczonym ogonem.
-Gdzie idziesz?! -wykrzyknął zaciekawiony pies.
-W swoje strony, już nie będę dla ciebie 5 kołem u wozu, zbędną przylepą. Żegnam. -powiedziałam bezinteresownie i przyśpieszyłam tępa. Wkrótce galopowałam jak nieujarzmiony koń.
Dzień już żegnał się z nami, natura dawała do zrozumienia, że czas iść spać. Ja dalej pędziłam przed siebie. Wkrótce zdałam sobie sprawę z tego, że czas się zatrzymać. Przespać. Zażegnać dzień i rozpocząć noc.
Zatrzymałam się tuż przy czymś w rodzaju szałasu. Zapewne była to stara kryjówka jakichś dzieci, które miały tutaj ''bazę''. Domek sie już walił, ale mimo wilgotności i spróchniałego, sypiącego się drewna, weszłam tak i spróbowałam się ułożyć. Obróciłam się wtedy kilka razy i położyłam. Woda lekko zamoczyła moje futro, a lekki przymrozek szczypał mnie delikatnie w pyszczek.
Wtem, leżąc wygodnie zaczęłam myśleć o Edwardzie. O tym, kim dla mnie był. O tym kim ja dla niego byłam. Z trudem powstrzymałam wtedy łzy, ale moje serce powoli pękało w bólu.
Jak mógł TEGO nie widzieć?!
<Edwardzie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz