Powoli otworzyłam oczy, usiłując powstrzymać narastający ból w czaszce. Do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi, więc rozwarłam powieki nieco szerzej, by ujrzeć, czy Rambo jeszcze żyje. Wpierw przed moimi oczami tańczyły kolorowe plamy, jednak po chwili obraz się wyostrzył. Ujrzałam małą, brunatną kałużę zaschniętej krwi. Rambo nie było. Wystawiłam obolały łeb z nory. Był poranek, a promienie słońca tańczyły na trawie okalającej norę. Rambo siedział na trawie, tuż przed niewielkim strumieniem, który przepływał nieopodal jamy, w której spałam. Podeszłam do niego, po czym przysiadłam się. On zdawał się nie zwracać na mnie uwagi.
- Dziękuję - mruknęłam, po czym wstałam. Rambo był cały poraniony, kilka z jego draśnięć wciąż krwawiło. W naszej sforze nie ma medyka, więc trzeba będzie poradzić sobie jakoś inaczej.
Podniosłam łeb do góry, mając nadzieję, że wyczuję zapach zioła, które może uratować mu życie. Tak, jest! Ruszyłam do przodu, głucha na pytania Rambo. Przedzierałam się przez krzewy, poszukując pierzastych liści i czerwonych kwiatów. Małe ziele rosło na samym środku drogi. Jakież to szczęście, że moja matka postanowiła nauczyć mnie rozróżniać zioła...
Po chwili zerwałam kilka suchych kłosów, które ludzie pozostawili po letnich żniwach. Szybko wróciłam do Rambo, kładąc zioła przed nim.
- Przyłóż to do ran - powiedziałam, i nie czekając na pytanie odparłam - Krwawnik pospolity, zioło tamujące krwawienie. Kłosami przywiążesz go sobie do ran.
<Rambo? Dzielny piesek *głasku głask*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz