- Och, raczyłaś się już obudzić? – Usłyszałam znajomy głos. Należał on oczywiście do Dingo. To pies, który pilnuje porządku w pociągu.
- Gdzie jesteśmy? – spytałam i spojrzałam z zaciekawieniem na Dingo. Pies tylko westchnął, a potem wstał z podłogi i zbliżył się do okna. Wyjrzał przez nie, a potem wziął głęboki wdech. Uczyniłam to samo. Poczułam cudowny zapach świeżego powietrza zmieszanego z cudowną wonią jeziora.
- Chyba zbliżamy się do Venus Cove – oznajmił krótko. Darzyłam to miejsce ogromną sympatią. Co prawda rzadko mieliśmy okazję przejeżdżać przez te tereny. Już od prawie roku jeździłam pociągiem wraz z innymi psami. Ja i Dingo im pomagaliśmy. Byli to głównie uciekinierzy lub przemytnicy. Wielu z nich musiało ukrywać się przed rodziną. Podobnie jak ja.
- Wszyscy, którzy wysiadają, ustawić się przed wyjściem! – wykrzyknęłam. – A reszta, schować się – dodałam. Sama podeszłam bliżej okna. Wskoczyłam na snob siana. Zaczęłam przyglądać się mijanym obiektom. Niepewnie spojrzałam na Dingo. Mój pysk wyrażał mniej emocji niż kamień. Czułam pustkę w środku.
- El? Coś cię trapi? – spytał pies. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
- Jeśli jeszcze raz powiesz na mnie El, lub użyjesz jakiegokolwiek innego skrótu od tego imienia, to wylecisz przez to okno – rzuciłam z wrogością w głosie. Pies wzruszył ramionami i westchnął cicho.
- Odpowiesz chociaż na moje pytanie?
- Gh… Nic mi nie jest. Okay? Najlepiej daj mi spokój – odparłam oschle.
- Przecież widzę, że coś się dzieje.
- Po prostu jestem już znudzona tą ciągłą jazdą. Zadowolony? Denerwuje mnie to, że ciągle muszę się przemieszczać i ukrywać, bo jeszcze znajdzie mnie moja pieprzona rodzina – rzekłam sucho. Skierowałam wzrok ku oknu i głośno westchnęłam.
- Przecież nie musisz tego robić. Znajdź nową rodzinę, stałe miejsce. Jakiś własny kąt. To nie takie trudne. Może wysiądź tu? Razem z innymi. Na pewno uda ci się znaleźć jakąś sforę czy coś w tym stylu. Zacznij nowe życie. – Dingo posłał mi troskliwy uśmiech. Zaczęłam się nad tym poważnie zastanawiać. Miałabym porzucić całe to dotychczasowe życie, przyzwyczajenia, go..? Nie wiem czy bym potrafiła.
- Może masz rację – wydusiłam. Spuściłam głowę i wgapiłam się w swoje łapy.
- Ale co jeśli nowe otoczenie mnie nie przyjmie? A najgorzej będzie jeśli nikt nie zechce przyjąć takiego odmieńca jak ja do sfory. – Moje obawy stawały się coraz bardziej realne. Zdałam sobie sprawę z tego, jak ciężko może być odnaleźć się w nowym miejscu, w nowej sytuacji, przy całkiem nowych i nieznanych mi osobach.
- A kto nie chciałby cię przyjąć? Będzie dobrze, uwierz mi – uśmiechnął się i położył swoją głowę na mojej. Uwielbiałam kiedy to robił. Czułam się wtedy bezpiecznie. Dingo był dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Chyba tylko on trzymał mnie przy życiu. Świadomość, że mogę być blisko niego. Zawsze mi pomagał. I chyba tego najbardziej się bałam. Zostawić go… Pojawiły się również nowe obawy. Co jeśli tam gdzie się znajdę, nie spotkam kogoś takiego?
- Skoro tak uważasz to… Chyba masz rację. Czas zacząć nowe życie, nowy rozdział, nową przygodę. Zaraz się zatrzymujemy, tak? Więc wysiądę. Zrobię to. I spróbuję odszukać jakieś inne psy, które mnie nie znają – rzekłam stanowczo. To była szybko podjęta decyzja. W jednej chwili zadecydowałam, że porzucę wszystko co dotychczas zdobyłam. To była bardzo niebezpieczna decyzja, ale w końcu w życiu trzeba ryzykować.
Usłyszałam pisk kół, a zaraz potem poczułam jak pociąg zmniejsza prędkość. W końcu się zatrzymał, a ja niepewnie ruszyłam w stronę drzwi. Posłałam Dingo ostatnie spojrzenie, którym postarałam się wyrazić wszystkie uczucie, o których dotąd nie potrafiłam mu powiedzieć.
Zaraz potem wyskoczyłam z wagonu i znalazłam się na dróżce usypanej z jasnego piasku. Nie miałam pojęcia gdzie dokładnie jestem. Wiedziałam tylko, że na terenach Venus Cove, ale czy w centrum, czy na obrzeżach… Nie miałam pojęcia.
- Raz kozie śmierć – szepnęłam sama do siebie i ruszyłam naprzód. Stawiałam coraz pewniejsze kroki. Patrzyłam prosto przed siebie. Co jakiś czas rozglądałam się na boki. Szukałam jakiegokolwiek znaku życia. Niestety przez długi czas nie mogłam go znaleźć. W końcu usiadłam zrezygnowana na dużym kamieniu. Wpatrywałam się w kałużę pustym i bezdusznym wzrokiem. Śledziłam każdy ruch jaki wykonywały liście pływające po spokojnej tafli wody w średniej wielkości dołku. Westchnęłam ciężko i podniosłam wzrok.
- Ho? – W oddali ujrzałam sylwetkę psa. Lekko zmrużyłam oczy by lepiej go widzieć. Niestety znajdował się w takiej odległości, że nie mogłam dokładnie zbadać jego wyglądu. Zaczął powoli się do mnie zbliżać. W głębi duszy ucieszyłam się, że jednak są tu jakieś istoty żywe. Gdy pies był dostatecznie blisko – a mianowicie jakieś dziesięć kroków przede mną – wstałam i zaczęłam się mu bacznie przyglądać.
- Kim jesteś? Nie widziałem cię tu wcześniej – powiedział spokojnie.
- Nie dziwię ci się. Nigdy wcześniej mnie tu nie było. To znaczy… Przejeżdżałam przez te tereny. Nieczęsto, ale zdarzało się. Pierwszy raz poszłam w głąb lasu – wyjaśniłam.
- Rozumiem. Zdradzisz mi swoje imię? – spytał pies.
- Eli… - Tu przerwałam. – Dylan – powiedziałam szybko. Nieznajomy spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się.
- Na imię mam Dylan. A ty? – Szybko postanowiłam zmienić temat.
Rambo? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz