Obudziłam się cała obolała. Słysząc dziwne dźwięki nagle źle się poczułam. Być może one źle zadziałały na moją podświadomość. Upadłam.
Byłam w obskurnej, dziwnej jaskini. Obok mnie leżało zapełnione glonami wiadro z liściem w środku, ja sama leżałam na usłanej z trawy leżance. Kawałek ode mnie spoczywał pies, który ''uratował'' mnie.
-Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?- zapytałam mierząc go wzrokiem.
-Bo pewnie sama byś sobie nie dała rady.
-Wielka szkoda. Bez łaski.
Fuknął. Starał się, ale mu nie wyszło. Jakoś specjalnie nie przejęłam się jego troską i poszłam przed siebie mimo lekkiego bólu przeszywającego moje ciało.
Wychodząc z jaskini popatrzyłam na niego raz jeszcze. Wyglądał na dobrą duszę, ale niestety- ja nie znam pojęcia takiego słowa.
Tuż przy progu głośno zaburczało mi w brzuchu, wiedziałam, że sama nic nie upoluję.
-Amigo?
-Hę?
-Chyba jednak zsostanę.
W jednej chwili zrobiłam się potulna jak baranek tylko po to, by skorzystać na nim jak najwięcej.
<Amigo? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz