środa, 22 kwietnia 2015

Od Edwarda CD Negry

Nie mogłem jej tak zostawić na otwartym terenie. Trzeba było znaleźć jakiś schron, jaskinię czy coś... 
Przeleciałem oczami po otaczających mnie krajobrazie, jednak nie mogłem znaleźć niczego podobnego.  Westchnąłem, a w głowie zaświtał mi pomysł. Rzuciłem przelotne spojrzenie na suczkę, po czym delikatnie chwyciłem zębami za skórę na jej karku. Spróbowałem ją ruszyć, i zawlec w głąb lasu, byle by do pierwszego drzewa. Niestety, była ciężka.  Spiąłem mięśnie na całym ciele i wysiliłem się. Byłem osłabiony, kulałem. Nie było to takie proste. 
 Jednak po jakimś czasie, udało mi się ją zaciągnąć do pierwszego drzewa, zostawiając za sobą smugę krwi.Przez wysiłek fizyczny, ciepła krew z moich ran buchnęła na nowo, oblewając mi pysk, grzbiet, no i ziemię. 
Kiedy cofnąłem tylną łapę,aby się zaprzeć i wciągnąć Negrę na pagórek, moje poduszki wykryły coś twardego i śliskiego, co pod wpływem mojego ciężaru, pękło z chrupotem. Okazało się, że to pozostałości po szczątkach naszego wilczka. Westchnąłem po czym szybkim ruchem, sprzątnąłem zbezczeszczone kości i organy na bok. Były ciepłe, co potwierdzało, że organizm niedawno żył i pracował normalnie.  
Moje ciało było wykończone do niemożliwego stopnia. Sam nie mogłem w to uwierzyć, że pomimo tylu ran i rozlanej krwi, jeszcze znalazłem w sobie siłę, aby przenieść Negrę pod drzewo.
 Nie mogłem określić, czy jest noc czy dzień. Było zimno, niebo całkowicie szare, las pociemniał. Nie słychać było już ptaków, ani innej leśnej zwierzyny. Tylko luźne stada kruków zataczały koła nad drzewami.
Zawyłem po raz ostatni. Tym razem włożyłem w to całą swoją siłę. Stada kruków odleciały porażone dźwiękiem. Wyłem tak długo, aż nie skończyło mi się powietrze w płucach. I tym razem zdawało mi się złudnie, że coś usłyszałem.
To był cichy szelest. Był daleko, ale o dziwo go usłyszałem. I naprawdę, przez las przetoczył się cichy dźwięk szczekania. Naprawdę tutaj zamieszkiwała sfora. 
Zebrała się we mnie kupa nadziei, która nie mogła znaleźć ujścia, zebrałem powietrze w gardło i szczeknąłem 3 razy, głośno i stanowczo.
Teraz miałem pewność - usłyszeli mnie. Wyraźnie słyszałem już szelest krzaków przez które się przedzierali. Gdzie nie gdzie z drzew zlatywały spłoszone kruki, wyznaczając drogę którędy szli. Ułożyłem łeb na łapach śledząc wzrokiem miejsca gdzie z daleka dało się słyszeć podniecone głosy, stanowcze rozkazy i szepty pełne wahania. Słów nie mogłem rozszyfrować jednak gdzie nie gdzie dosłyszałem w wypowiedziach niewyraźne: Rambo.
Tak, to na pewno byli oni. Czekałem. Minuta za minutą leciała jak na wyścigach. Spróbowałem szczeknąć jeszcze kilka razy, aby naprowadzić ich na drogę. Jednak mój głos był gardłowy, cichy i zdarty. Wątpię czy by coś dosłyszeli.
Słońce nie wstawało. Czy mi się zdawało,czy widać już lekkie rozjaśnienie na wschodzie? Zachciało mi się spać. Powieli mi ciążyły, ciało parowało z wysiłku. A może to krew parowała? Byłem brudny, od potu, krwi i kurzu. Rzuciłem szybkie spojrzenie na Negrę, jednak ona dalej była nieprzytomna. Jej pierś z trudem unosiła się w górę przy oddechu.
I wtedy moją uwagę przykuł gwałtowny szelest. Był tak głośny, że miałem pewność, że jeszcze chwila i wpadną na polanę.
Warknąłem niedosłyszalnie i szczeknąłem znowu. Dostrzegłem w oddali majaczącą się sylwetkę.  Nie jedną. Z mgły, która gęsto okryła polanę wynurzyło się jeszcze parę organizmów. Ich łapy szeleściły przez trawę,z której punktowo spływała diamentowa rosa.
- Tutaj! - odważyłem się krzyknąć. Osobnik na przodzie zaostrzył uszami, po czym podbiegł do mnie. 
Wreszcie mogłem zobaczyć go w całości.  
Był to pies, mieszaniec owczarka niemieckiego, o charakterystycznym czekoladowym futrze. Jak na owczarka, był wyższy o parę centymetrów. Uszy miał postawione, sierść najeżoną, a głębokie brązowe oczy wpatrywały się raz na Negrę raz na mnie.
Po chwili dołączyła do niego reszta psów, których rasy nie chciałem oceniać. Ten duży, którego wziąłem za owego Rambo zapytał łagodnym aczkolwiek stanowczym głosem.
- Co się stało? 
Typowe pytanie, na które każdy znał odpowiedź.
- Członkini waszej sfory jest ranna - starałem się aby nie zabrzmiało to oskarżycielsko.  Nie chciałem wdawać się w konflikt z przywódcami, których tak zawsze podziwiałem i miałem do nich szacunek. Wskazałem na Negrę.
Rambo skinął na parę ze swoich kompanów. O dziwo zauważyłem, że większość to suczki. Ale te kobiety się pchały na stanowisko żołnierzy.
Do Negry podszedł rudawo-brązowy kundelek oraz czarna suczka rasy owczarka niemieckiego. Razem wsadzili sobie ją na plecy. 
Rambo odprowadził tą akcję wzrokiem po czym zwrócił się do mnie.
- Dziekuję Ci za przywołanie nas tutaj. Kto wie, co by się stało gdybyście zostali tu dłużej.
Skinąłem tylko krótko głową i rzuciłem przelotne spojrzenie na rozpryskane dookoła flaki i krew basiora. A potem na ciemniejącą ścieżkę leśną. Odczekałem chwilę, aż Rambo zajmie się swoją ekipą ratunkową, po czym ruszyłem kuśtykając wybraną przez siebie drogą.  Wiedziałem, że tak to się skończy. Teraz mogłem wreszcie ruszyć dalszą ścieżką, starając się ukryć swój stan.
- Zaczekaj! - spiąłem się gdy usłyszałem głos mieszańca.
Stanąłem ale nie odwróciłem się. Patrzyłem się głupio w ciemność czekając na to co powie.
- Ty też jesteś ranny.
"No, co ty" mruknąłem, jednak w realu nic nie powiedziałem.
Rambo zadał kolejne pytanie do mojego ogona. Czułem się głupio ale nie zamierzałem się odwrócić.
- Nie jesteś z mojej sfory prawda?
- Nie. - uciąłem krótko.
- Jak ci na imię? - zapytał pokrótce milczenia.
- E...Edward - westchnąłem, bo nie zamierzałem wywoływać takiej draki jak było z Negrą.
- Chodź z nami. Opatrzymy cię. Mogę ci darować incydent z włażeniem na cudze tereny, w końcu uratowałeś Negrę. Pozwolimy ci odejść albo dołączyć.
"Tylko odejść" westchnąłem w myślach, po czym odwróciłem się i skinąłem głową.
<> <> <>
W jaskini medyków było ciepło i przyjemnie. Jaskinia była wtulona sianem, aby zatrzymywać ciepło. Co prawda pachniało krwią, zapach lekarstw kuł w nos, jednak próbowałem to zignorować. Biała suczka rasy husky  opatrywała nieprzytomną Negrę. Siedziałem potulnie w kącie jak mnie usadzili, jednak w rzeczywistości wnętrzności skręcały mi się ze zniecierpliwienia. Medyczka oczyściła rany suczki na piersi i na pyszczku, obdarte łapy same się zaskorupiły.  Obwinęła Negrę czystym i miękkim bandażem po czym podeszła do mnie. 
- No dobra, zobaczymy co u ciebie.. - mruczała do siebie. Zagwizdała zmartwiona, widząc moje liczne skaleczenia. 
- Schyl się - rozkazała stanowczo, gdyż byłem od niej wyższy, choć byliśmy tej samej rasy. Oczyściła mi ranę na głowie. Szczypało jak diabli. Nie miałem pojęcia, co się dalej ze mną działo, jednak obudziłem się z transu, z uciskającym na głowę bandażem. Wstrzymane krwawienie nie poplamiło opatrunku, aczkolwiek czułem się głupio z białą opaską na czole.  Później zajęła się rozgryzionym karkiem, którego moja reakcja była taka sama. A na koniec, tą nieszczęsną łapą. Musiałem zamknąć oczy, widząc przez warstwę krwawego mięsa, odłamek białej kości. Kiedy biała husky skończyła swoją robotę z łapą, oczyściła mi zwykłą zadrapania na poduszkach, po czym przyniosła mi kubeł wody, tłumacząc, że mam umyć futro z krwi w ten sposób, gdyż kąpiel w jeziorze mogłaby rozmiękczyć opatrunek. 
 Kiedy oczyściłem futro z krwi i wytrzepałem się z kropel wody, które i tak szybko wyschły w cieple jaskini, medyczka podała mi pachnący napar, zupę. Położyłem się na matowym legowisku z trzciny i nie patrząc wokół począłem chłeptać zupę.
Smakowała dziwnie - ani warzywna, ani z mięsa, ani z roślin. Kiedy zapytałem suczkę, o skład mieszaniny, wyjaśniła, że to mix składników odżywczych z różnych zwierząt. Każdy składnik miał inne zastosowanie, ale nie chciałem wiedzieć, co w tej zupie naprawdę pływało.
Coś zaszeleściło przy legowisku naprzeciwko. Uniosłem gwałtownie głowę i napotkałem brązowe oczy Negry.
Spojrzałem na jej czyste i liczne bandaże, po czym zaśmiałem się.
- Ty to naprawdę masz niesamowitą umiejętność pakowania się w kłopoty.
- Oj przepraszam, kto omal nie utopił się w rzece, bo ignorował ostrzeżenia tej mądrej?
- Na pewno nie ja.Chyba mnie z kimś pomyliłaś.
- Naprawdę, ale ja mam na myśli dokładnie ciebie, panie Edziu.
- Paskudna jesteś.
- Ty też.
Ktoś wszedł do jaskini. Odwróciłem głowę i napotkałem brązowe oczy Rambo.  Zwrócił się do białej suczki.
- Mogę zająć chwilkę?
- Tak, jasne - odpowiedziała suczka, po czym udając, że ma głęboko gdzieś to co będą robić, poszła mieszać napar dla Negry.
- Edward - zwrócił się do mnie. Wstałem gwałtownie,  niezdarnie przewracając pustą miskę, z czego Negra miała zaciesz.
- Mam dla ciebie propozycję - zwrócił się głęboko do mnie. - Doceniłem twoją odwagę, jaką musiałeś wykazać tamtego wieczoru. Jestem w stanie sobie wyobrazić ile poświęciłeś dla Negry.
Miałem nadzieję, że suczka nie patrzy teraz w moją stronę, bo bym spalił się ze wstydu.
- Gdybyś chciał zostać w sforze... - zaczął. - Czy przyjąłbyś stanowisko jako mój obrońca?
Odebrało mi całkowicie mowę. Jako szczeniak i dorosły pies zawsze pragnąłem nic innego, jak służyć wiernie komuś, kto potrafi się poświęcić dla dobra własności - w tym przypadku dla sfory. Ale została jedna mała sprawa - to, czy zostanę. Od samego początku, gdy spotkałem Negrę, byłem przygotowany na to by w każdej chwili odejść, daleko, w swoje strony. Wiedziałem, że nie zostanę w sforze. Wiedziałem, że nie mogę.
- To byłby dla mnie zaszczyt - schyliłem symbolicznie głowę. - Ale nie wiem, czy zostanę... Znaczy się, tereny są bardzo cudowne, jednak muszę odejść w swoje strony.
- A co cię tam woła? - zapytał ciekawie Rambo.
- Po prostu... To jest mój cel życia. Przybywać i zawsze odchodzić.
- Dziwny z ciebie pies - mruknął owczarek. - Ale nie będę cię zatrzymywać. Przemyśl to dobrze.
- Proszę, nie odchodź... - usłyszałem cichy i błagalny szept Negry. Zdrętwiałem.
- Myślałem, że mnie nienawidzisz...
- Jeśli odejdziesz, nie będę miała kogo dręczyć... - na jej pysku nie było uśmiechu, ale wiedziałem, ze gdyby nie sytuacja, na pewno tam by się znalazł. - Gdzie zamierzasz dojść?
I wtedy coś przeleciało mi przez umysł, jak bolesny trzon strzały. "Jaki jest twój sens życia? Gdzie zamierzasz dojść?" te same słowa..., Wypowiedziane z obrzydzeniem, satysfakcją.... Słowa raniące mocniej niż cios fizyczny.... Błysk krwawego flesza, piski i warczenia...
Moją głowę przeszedł przeszywający ból. Kiedy otworzyłem oczy, zdałem sobie sprawę, że musiałem cały czas stać i milczeć, bo w oddali od wejścia majaczyła sylwetka Alfy.
Byłem zbyt słaby psychicznie aby ICH pomścić. Czy dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że moja ścieżka jest urwana...? Nie mogę iść dalej....
Podniosłem gwałtownie głowę, z szeroko rozwartymi oczami. No przecież to logiczne... 
Wybiegłem z jaskini i pomknąłem w ciemność za kształtem psa.
- Rambo! - zawołałem.
Pies odwrócił się, a ja na chwilę zatrzymałem się.
- Zostaje.
< Negra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz