- Ty atakujesz i zaganiasz, ja czaję się w krzewach - rzuciłam krótką, wojskową komendę. Rambo nie zgodził się, ale i nie zaprzeczył, więc ruszyłam przed siebie, okrążając stado. Łanie przyglądały się mi, wystawiając do przodu swe duże, piękne uszy. Żal było mi mordować te zwierzęta, jednak pies nie kaktus, coś jeść musi. Skradałam się, stawiając stopy jak najlżej, by po chwili zanurkować w krzewach tarniny nieopodal stada łań. Szczeknęłam cicho, jednak nie, by je przegonić, lecz dlatego, iż był to umówiony znak.
Nagle rozpętało się piekło. Rambo z wściekłym szczekaniem rzucił się do przodu, łapiąc jedną z łań za łydkę. Ta cicho stęknęła, wierzgając i usiłując pobiec za stadem. Wyskoczyłam ze swej kryjówki, łapiąc ją za gardło. Biedne zwierzę cierpiało w ciszy, podczas, gdy reszta stada oddalona o kilka kroków przyglądała się nam. Łania szarpała się, usiłując uwolnić się z uścisku psich szczęk. Moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa, a ja spadłam na ubrudzoną krwią trawę. Łania posłała Rambo silnego kopniaka i pokuśtykała w stronę stada. Westchnęłam, podnosząc obolałe kości z trawy. Odpuściłam, jednak Rambo popędził za łanią i wbił jej zęby w lewą tylną nogę, rozrywając ścięgna. Zwierzę padło na trawę, jedynie lekko wierzgając nogami. Skoczyłam na równe nogi i dobiłam cierpiącego rogacza. Rambo zabrał się do jedzenia, odrywając kawały jeszcze ciepłego mięsa.
<Rambo? Uczta :D>
P.S. Tak ma w formularzu, psujesz marzenia ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz