Całą wieczność - jak mi się wydawało - spędzałam ostatnio w miejscu, którego mam strzec. Co jak co, ale do obowiązków podchodzę bardzo poważnie. Jednak nie mając niemal nic do roboty nie mogłam usiedzieć w miejscu. Moim rekordem było oddalenie się od Źródła w promieniu dwudziestu kilometrów. Przytłaczał mnie ogrom terenu należącego do sfory, którego jeszcze nie udało mi się poznać. Jednak do tego zmusił mnie mój własny umysł. Nie zdołałam się dostatecznie wyżyć na takiej przestrzeni.
Po prostu puściłam się biegiem przed siebie. Nie chciałam analizować czy rozmyślać, gdzie mogę się udać. Gdybym to zrobiła, prawdopodobnie nadal tkwiłabym na miejscu. W tej chwili nie chciałam myśleć. O niczym.
Biegłam modląc się, żeby nie poplątały mi się łapy przy tej prędkości. Ledwo co udawało mi się omijać drzewa - wielokrotnie czułam jak kora ociera się o moją skórę.
Wtedy przyspieszałam.
Suche gałązki i liście smagały mnie po pysku, nosie, oczach. Łapy nie nadążały za tempem, co dopiero mówić o omijaniu ostrych jarzyn czy cierni. Nie słyszałam nic poza szumem liści i odgłosu łamanych przez moje łapy części krzewów.
Nic dziwnego, że gdy wypadłam na asfalt, byłam tak przerażona, że nawet nie myślałam o ucieczce.
Światła, koła, ryki silników. I to wszystko właśnie na mnie zmierzało. Ach, no i jeszcze trąbiło. Patrzałam na to, łapy chyba sparaliżowało. Skuliłam się więc tylko w nadziei, że doznam jak najmniejszych obrażeń.
Spirit? Podbijasz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz