wtorek, 21 kwietnia 2015

Od Ansii - Quest 1

Słońce dziś wyjątkowo mocno grzało. Jako, że wcześnie rano zrobiłam przebieżkę, znalazłam sobie dość oddalone on ścieżek miejsce, by móc w spokoju wchłonąć jedne z pierwszych promieni słońca. Rozkopałam piaszczyste podłoże i wygodnie ułożyłam. To jeden z nielicznych dni, w których nie jestem w ciągłym ruchu i chciałam to maksymalnie wykorzystać.
Słońce świeciło mi w oczy, zmusiłam się więc do przymknięcia powiek, co równało się też z szybszym zaśnięciem. Wśród szelestu liści i śpiewu ptaków nie usłyszałam nic niepokojącego. Mogłam spać.
Błagam, proszę, wynoś się. Nie chcę cię widzieć.
Najwyraźniej ojciec miał to w nosie, bo nadal zmierzał w moim kierunku. Z uśmiechem na twarzy.
- Więc teraz kryjesz się tu, Ann? - spytał, stojąc kilka kroków ode mnie.
Spadaj. Nie zamierzam ci odpowiadać. Nie jesteś kimś, dla kogo warto.
- No tak. Nie zachowuj się jak dziecko, nie wyglądasz na nie.
Serio, tatulku? Dzięki, że mi to uświadomiłeś. A teraz wypad z mojego snu. Nie chcę, by był koszmarem.
- Jeśli tak wolisz, mogę prowadzić jednostronną rozmowę. - uśmiechnął się krzywo. - Mi to nie przeszkadza.
No, dalej. Kiwnęłam pyskiem w jego stronę, dając znak, żeby zaczął. Sama podnoszę się z ziemi i otrzepuję sierść ze wszystkiego tego, co się jej uczepiło. Chciałabym móc tak zrobić ze swoim ojcem, ale prawdziwym. Nie chcę go pamiętać. Jeśli będę, zdolność do nienawiści będzie we mnie kwitła, aż miło patrzeć.
Idę w stronę Źródła, on za mną. To jeden z tych snów, w którym wie się, że to sen, i posiada świadomość.Wiem, że śnię, ale to wszystko jest tak realistyczne, że postać ojca wygląda jak wyciągnięta z bajki dla szczeniąt. Zmienia całkiem obraz, który mam przed sobą i to jest totalnie surrealistyczne.
- Wciąż jesteś zagubionym dzieckiem, które nie ma pojęcia, jak działa świat, a myśli, że doskonale go rozumie. - pokręcił głową z politowaniem. - Ann, przecież to tak niedorzecznie brzmi. Moja mała dziewczynka uciekła do jakiejś zidiociałej bandy, nawet nie wiadomo po co.
Mówi ten, co uciekł przed odpowiedzialnością za swoją własną córkę. Brawo.
Ale mam tak dość słuchania mojego zdrobnienia z jego pyska. Wypowiada je tak, jakby wypluwał kawałki szkła. I nie zamierzam dawać się obrażać. Choć tak naprawdę nie znam nikogo ze sfory, przynależę do niej i nie mogę słuchać takich bredni.
Dwoma susami przemierzyłam odległość dzielącą mnie i mojego widmowego tatę. Powaliłam go na ziemię, odsłaniając brzuch. Przednimi łapami tarłam po jego brzuchu i piersi, nie szczędząc pazurów. Zębami złapałam go za skórę tuż pod żuchwą chcąc uniemożliwić mu ruchy.
Poczułam jego tylne łapy na moim brzuchu. Kopnął mnie, a ja poleciałam tak łatwo, że czułam się jak śmieć. Walnęłam o jedną z chudych brzóz. Złamałam ją w połowie, a górna część zwaliła mi się na łeb.
Budzę się, zrywając w oka mgnieniu. Ja pierdolę. Nigdy więcej tak nie śpię. Nie dość, że całkiem skupiłam się na śnie, który nie był tego wart, to jeszcze zapomniałam o czujce.

W głowie mi huczy, a ja nie wiem, co jest nie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz