Słońce dziś wyjątkowo mocno grzało. Jako, że wcześnie rano
zrobiłam przebieżkę, znalazłam sobie dość oddalone on ścieżek miejsce, by móc w
spokoju wchłonąć jedne z pierwszych promieni słońca. Rozkopałam piaszczyste
podłoże i wygodnie ułożyłam. To jeden z nielicznych dni, w których nie jestem w
ciągłym ruchu i chciałam to maksymalnie wykorzystać.
Słońce świeciło mi w oczy, zmusiłam się więc do przymknięcia
powiek, co równało się też z szybszym zaśnięciem. Wśród szelestu liści i śpiewu
ptaków nie usłyszałam nic niepokojącego. Mogłam spać.
Błagam, proszę, wynoś
się. Nie chcę cię widzieć.
Najwyraźniej ojciec miał to w nosie, bo nadal zmierzał w
moim kierunku. Z uśmiechem na twarzy.
- Więc teraz kryjesz się tu, Ann? - spytał, stojąc kilka
kroków ode mnie.
Spadaj. Nie zamierzam ci odpowiadać. Nie jesteś kimś, dla
kogo warto.
- No tak. Nie zachowuj się jak dziecko, nie wyglądasz na
nie.
Serio, tatulku? Dzięki, że mi to uświadomiłeś. A teraz wypad
z mojego snu. Nie chcę, by był koszmarem.
- Jeśli tak wolisz, mogę prowadzić jednostronną rozmowę. -
uśmiechnął się krzywo. - Mi to nie przeszkadza.
No, dalej. Kiwnęłam pyskiem w jego stronę, dając znak, żeby
zaczął. Sama podnoszę się z ziemi i otrzepuję sierść ze wszystkiego tego, co
się jej uczepiło. Chciałabym móc tak zrobić ze swoim ojcem, ale prawdziwym. Nie
chcę go pamiętać. Jeśli będę, zdolność do nienawiści będzie we mnie kwitła, aż
miło patrzeć.
Idę w stronę Źródła, on za mną. To jeden z tych snów, w
którym wie się, że to sen, i posiada świadomość.Wiem, że śnię, ale to wszystko
jest tak realistyczne, że postać ojca wygląda jak wyciągnięta z bajki dla
szczeniąt. Zmienia całkiem obraz, który mam przed sobą i to jest totalnie
surrealistyczne.
- Wciąż jesteś zagubionym dzieckiem, które nie ma pojęcia,
jak działa świat, a myśli, że doskonale go rozumie. - pokręcił głową z
politowaniem. - Ann, przecież to tak niedorzecznie brzmi. Moja mała dziewczynka
uciekła do jakiejś zidiociałej bandy, nawet nie wiadomo po co.
Mówi ten, co uciekł przed odpowiedzialnością za swoją własną
córkę. Brawo.
Ale mam tak dość słuchania mojego zdrobnienia z jego pyska.
Wypowiada je tak, jakby wypluwał kawałki szkła. I nie zamierzam dawać się
obrażać. Choć tak naprawdę nie znam nikogo ze sfory, przynależę do niej i nie
mogę słuchać takich bredni.
Dwoma susami przemierzyłam odległość dzielącą mnie i mojego
widmowego tatę. Powaliłam go na ziemię, odsłaniając brzuch. Przednimi łapami
tarłam po jego brzuchu i piersi, nie szczędząc pazurów. Zębami złapałam go za
skórę tuż pod żuchwą chcąc uniemożliwić mu ruchy.
Poczułam jego tylne łapy na moim brzuchu. Kopnął mnie, a ja
poleciałam tak łatwo, że czułam się jak śmieć. Walnęłam o jedną z chudych
brzóz. Złamałam ją w połowie, a górna część zwaliła mi się na łeb.
Budzę się, zrywając w oka mgnieniu. Ja pierdolę. Nigdy
więcej tak nie śpię. Nie dość, że całkiem skupiłam się na śnie, który nie był
tego wart, to jeszcze zapomniałam o czujce.
W głowie mi huczy, a ja nie wiem, co jest nie tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz