Postanowiłam poznać tereny sfory. W końcu kiedyś trzeba, a
muszę jak najszybciej znać choćby mniej więcej wszystkie te zaułki. Było na tyle
późno, by móc w miarę swobodnie funkcjonować. Nie ma jeszcze lata, a dni są
gorące. Wieczorami i w nocy nie musiałam ograniczać się do lasu, by kryć się
przed słońcem. Biegnąc nie miałam czasu na omijanie przeszkód, więc dzisiaj z
chęcią wybrałam się na otwartą przestrzeń.
W pewnym momencie pole mojego widzenia ograniczyła mgła.
Coraz gęstsza. Wiedziałam, że było późno, ale nie żeby aż tak drastycznie
zmieniła się pogoda… Gówno, dalej
brnęłam w to mleko pośród wysokich chaszczy. O mały włos, a nie zorientowałabym
się, że zamiast na polanie jestem już w lesie. Po prostu mgła się nie zmieniła.
Przystałam, gdy usłyszałam ciche sapanie. Nie należało do
jeleni czy innych potencjalnych zdobyczy.
Spięłam się i szłam wolniej, ciszej, nasłuchując skąd
dobiega odgłos. Nie widziałam wiele, co bardzo mnie drażniło. Kręciłam się
wokół własnej osi jak jakaś idiotka. Chciałam zarejestrować odgłos i uciec od niego jak najdalej. Gdy nie mam
przewagi nad sytuacją, nie chcę mieć do czynienia z niczym.
Przyłapałam się na tym, że odgłos mi umknął. Już go nie
słyszę.
Faken. Miałam ochotę rzucić się przed siebie, byle dalej. Spanikowałam
tak bardzo, że chciałabym uciec stąd, a to równało się zwróceniem większej
uwagi. O ile to coś już mnie nie zlokalizowało.
Oglądam się szybciej, tracę powoli ostrość widzenia.
Coś uderzyło o mój bok. Byłam tak zaskoczona, że aż
podskoczyłam. Natychmiast się najeżyłam.
Coś masz, niech Ci będzie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz