wtorek, 21 kwietnia 2015

Od Ansii Do Qatila

Postanowiłam poznać tereny sfory. W końcu kiedyś trzeba, a muszę jak najszybciej znać choćby mniej więcej wszystkie te zaułki. Było na tyle późno, by móc w miarę swobodnie funkcjonować. Nie ma jeszcze lata, a dni są gorące. Wieczorami i w nocy nie musiałam ograniczać się do lasu, by kryć się przed słońcem. Biegnąc nie miałam czasu na omijanie przeszkód, więc dzisiaj z chęcią wybrałam się na otwartą przestrzeń.
W pewnym momencie pole mojego widzenia ograniczyła mgła. Coraz gęstsza. Wiedziałam, że było późno, ale nie żeby aż tak drastycznie zmieniła się pogoda…  Gówno, dalej brnęłam w to mleko pośród wysokich chaszczy. O mały włos, a nie zorientowałabym się, że zamiast na polanie jestem już w lesie. Po prostu mgła się nie zmieniła.
Przystałam, gdy usłyszałam ciche sapanie. Nie należało do jeleni czy innych potencjalnych zdobyczy.
Spięłam się i szłam wolniej, ciszej, nasłuchując skąd dobiega odgłos. Nie widziałam wiele, co bardzo mnie drażniło. Kręciłam się wokół własnej osi jak jakaś idiotka. Chciałam zarejestrować odgłos i  uciec od niego jak najdalej. Gdy nie mam przewagi nad sytuacją, nie chcę mieć do czynienia z niczym.
Przyłapałam się na tym, że odgłos mi umknął. Już go nie słyszę.
Faken. Miałam ochotę rzucić się przed siebie, byle dalej. Spanikowałam tak bardzo, że chciałabym uciec stąd, a to równało się zwróceniem większej uwagi. O ile to coś już mnie nie zlokalizowało.
Oglądam się szybciej, tracę powoli ostrość widzenia.

Coś uderzyło o mój bok. Byłam tak zaskoczona, że aż podskoczyłam. Natychmiast się najeżyłam.

Coś masz, niech Ci będzie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz