''Jezus Maria!''- wykrzyknęłam w myślał.
Przetarłam łapą oczy i spojrzałam jeszcze raz na papier.
-To nie było tak dawno... 23.06.2012r.
Pies nie przejął się zbytnio wyrecytowaną przeze mnie datą.
-Moje urodziny. -stwierdziłam patrząc mu w oczy.
Nagle moje ciało zaczął przeszywać paraliżujący ból, który obezwładnił moje kończyny.
-Negra?! Co ci jest?! - wykrzyknął przerażony Edward.
-Nie.. nie... ni.... - próbowałam wydukać coś, ale nie mogłam, ponieważ paraliż połykał mnie powoli odbierając mi mowę.
Upadłam na ziemię wbijając sobie w skórę odłamki ostrych patyków. Ból zaczął mną rzucać na wszystkie strony. Powoli moje ciało zbliżało się to tlącego się truchła. Moje łapy powoli zaczęły się dymić.
Wtem wszystko ustało. Leżałam nieruchomo jeszcze przez jakiś czas, próbując pozbierać się. Odsunęłam się kilka kroków, by moje kończyny nie zapaliły się.
Poczułam miły wiatr, który koił rany na plecach. Otulał mnie niczym szal. Odwróciłam głowę. Okazało się, że wiaterkiem nie był przyjemny, letni zefirek, ale oddech żądnego krwi konia.
Przeraziłam się! Edward zaczął się cofać z otwartą japą nie wiedząc co powiedzieć.
-Edawrd, pomóż! -wykrzyknęłam gdy koń ostrymi zębiskami chwycił mnie za kark i zarzucił na swój grzbiet.
<Edziu! Pomocy! >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz