Spędzałam to popołudnie wraz z ukochanym Alex'em w naszej jaskini. Powoli i nieuchronnie zbliża się wiosna. Mróz ustaje, ale mimo to nocami przestaję słyszeć kapanie wody z naszego strumyka. Nasza słodka przyjaciółka, Gizela jeszcze nas nie opuściła. Ma już zdrowe skrzydło, ale powiedziała, że zaczeka, aż urodzę.
Tak więc ja i Alex przebywaliśmy w jaskini. Właśnie wróciliśmy z polowania. Ja byłam tylko aby zjeść. Leżeliśmy w legowisku najedzeni. Promienie Słońca wpadały przez wejście do jaskini. Wpatrywałam się w rozjaśnioną przez nie skalistą posadzkę. Miałam już wybrane imiona dla moich dzieci - syna nazwę Michael, a córkę Chariclo Arganthone*. Skąd taki pomysł? Otóż spotkałam ostatnio szczurzycę, miła samica, ona się tak nazywała, a w skrócie mówi się C.A. To słowo wpadło mi w ucho i moje dziecko będzie mieć inicjały C.A., córka Alex'a i Niity.
Nagle poczułam skurcz w brzuchu. To nie było zwykłe kopanie łapek o moje ciało, a prawdziwy ból. Głośno zawyłam z bólu.
- Niita?! - przeraził się Alex. - Wszystko dobrze?!
- T-taaaaa!!! - znów zabolało.
- Dość! - zaprotestował. - Wzywam Robbiego!
- Nie-e... zostawiaj mnie....
- Ja polecę! - krzyknęła Gizela i wyleciała z jaskini. Zaczęłam szybko dyszeć.
Alex opuścił legowisko abym miała miejsce. Chciałam zaczekać z narodzinami szczeniąt, aż przybędzie medyk. Ufałam jemiołuszce i jej prędkości, ale... ile można powstrzymywać poród? Mój partner zaczął panikować. Spokojna scena zmieniła się w niekontrolowany chaos.
Minęło już kilka minut. Ani znaku od Gizeli! Leżałam w legowisku ciężko dysząc... Trudno! Muszę to zrobić sama! Jak moi przodkowie wieki temu... Trudno żyć bez ludzi. Wśród nich już bym była w drodze do weterynarza... Jak moja matka, i babka...
Zaczęłam rodzić.
~Po porodzie~
Do jaskini wbiegł Roobie. Spóźnił się. Już po wszystkim. Właśnie myłam swoje szczenięta.
- Co tak długo? - spytałam sarkastycznie.
- J-już?
- Taak - odetchnął z ulgą Alex.
- Jak je nazwaliście? - zapytał owczarek podchodząc do mnie.
- To jest Aişe - powiedziałam wskazując podobną do mnie suczkę. - To Suyin - powiedziałam wskazując suczkę blue merle. - To Katja i Valentino, Alex ich nazwał - oznajmiłam pokazując identyczne brązowe szczeniaki, a Alex zrobił dumną minę. - To Michael - wskazałam na karmelowego psa. - A to C.A. - zakończyłam wskazując sunię red merle.
- C.A.? - zdziwił się nasz gość.
- Skrót od Chariclo Arganthone - wyjaśnił za mnie Alex. - Niita wymyśliła to imię.
Uśmiechnęłam się wesoło.
- Wszystko z nimi dobrze? - spytał Rob.
- Tak sądzę - oznajmiłam. - Nie było problemów, więc chyba tak... Muszę je nakarmić.
Chwyciłam szczeniaki kolejno w pysk i przenosiłam do brzucha, by napiły się mleka. Suczki i Valentino z łatwością podpełzli i zaczęli pić, ale Michael... leżał bez ruchu.
- Rob... -mruknęłam przerażona patrząc na małego psiaka. Psy podbiegły zobaczyć co się dzieje. - Robie ratuj go!
Byłam zdenerwowana, bałam się. Pies delikatnie położyła łapę na moim synu. Zrobił kwaśną minę. Chwycił teraz szczenię w pysk i wyniósł z jaskini. Alex pobiegł za nim, ale po chwili wrócił. Bez mojego dziecka.
- Alex? Gdzie mój syn?
- On... Nie żyje - powiedział Alex z taka goryczą w głosie, iż myślałam, że zaraz tu zwymiotuje. Lecz to nie czas i pora na żarty. Moje dziecko! Mój syn! Zdechł? Ale jak?! Zaczęłam płakać, płakać żałośnie, tak jak matka po utracie syna. Jeszcze przed chwilą żył! Nie urodził się martwy!
W prawdzie Michael był mym najstarszym szczenięciem. Pierwszy opuścił me ciało. A teraz umarł? Kilka minut po narodzeniu? Nie!
Spojrzałam na Aişe. Ty mnie nie opuszczaj dziecko. Aişe była druga w kolejności na świecie. Płakałam za moim synem. Michael...
~Następnego dnia~
Rano Obudziłam się głodna. Chciałam pilnie zapolować. Spojrzałam na piątkę mych dzieci. Spały, a dźwięk ich oddechu niósł się echem po jaskini. Alex spał tak jak me dzieci. Nasze dzieci. Polizałam ukochanego za uchem na przebudzenie.
- Alex? - szepnęłam. - Popilnuj dzieci.
- Gdzie idziesz? - spytał półgłosem, już obudzony.
- Zapolować - oznajmiłam i się podniosłam. - Jestem głodna.
Alex nie dyskutował. Opuściłam jaskinię. Gizela wyleciała za mną. Przysiadła na mym grzbiecie, podczas gdy ruszyłam w kierunku ulubionego miejsca polowań - Wolnego Pola. Gdy byłam już blisko Gizela odfrunęła. Opuszcza nas... Szkoda... Może kiedyś ją jeszcze spotkam?
Siedziałam na polu i czekałam, czekałam, aż pojawi się jakaś ofiara.
- Alex? - szepnęłam. - Popilnuj dzieci.
- Gdzie idziesz? - spytał półgłosem, już obudzony.
- Zapolować - oznajmiłam i się podniosłam. - Jestem głodna.
Alex nie dyskutował. Opuściłam jaskinię. Gizela wyleciała za mną. Przysiadła na mym grzbiecie, podczas gdy ruszyłam w kierunku ulubionego miejsca polowań - Wolnego Pola. Gdy byłam już blisko Gizela odfrunęła. Opuszcza nas... Szkoda... Może kiedyś ją jeszcze spotkam?
Siedziałam na polu i czekałam, czekałam, aż pojawi się jakaś ofiara.
Wśród ostatnich strzępków śniegu, oraz zgniliźnie traw dostrzegłam cietrzewia. Szukał jedzenia, jak ja. Szczerze pragnąc, by Gizela tego nie widziała wyskoczyłam z ukrycia by zabić ptaka. Udusiłam koguta z wielką łatwością. Zaczęłam go zjadać.
Niosłam resztki posiłku do jaskini, dla Alex'a. Pora nakarmić szczenięta. Poczęłam więc powoli wracać do domu. Nie spieszyło mi się. Oglądałam piękno wczesnej wiosny. Las wyglądał jak martwy. Topniejąc, śnieg odkrył zgniłe liście, kasztany i żołędzie. Gdyby nie drzewa iglaste, myślałabym, iż ten las jest martwy... Mięso ptaka w moim pysku zaczynało się powoli gubić. Przyspieszyłam kroku, by dotrzeć prędko do domu.
Widząc akcję pod moją jaskinią wyplułam drób, a on z łoskotem spadł na ziemię. Alex walczył z wielkim rysiem tuż przed wejściem do jaskini, a w jej wnętrzu niknął drugi kot. Najchętniej bym uciekła przed kotami, ale widok łap niknących w grocie, oraz świadomość, że tam są me szczenięta dały mi siły na pokonanie lęku. Ruszyłam za drugim kotem.
Niosłam resztki posiłku do jaskini, dla Alex'a. Pora nakarmić szczenięta. Poczęłam więc powoli wracać do domu. Nie spieszyło mi się. Oglądałam piękno wczesnej wiosny. Las wyglądał jak martwy. Topniejąc, śnieg odkrył zgniłe liście, kasztany i żołędzie. Gdyby nie drzewa iglaste, myślałabym, iż ten las jest martwy... Mięso ptaka w moim pysku zaczynało się powoli gubić. Przyspieszyłam kroku, by dotrzeć prędko do domu.
Widząc akcję pod moją jaskinią wyplułam drób, a on z łoskotem spadł na ziemię. Alex walczył z wielkim rysiem tuż przed wejściem do jaskini, a w jej wnętrzu niknął drugi kot. Najchętniej bym uciekła przed kotami, ale widok łap niknących w grocie, oraz świadomość, że tam są me szczenięta dały mi siły na pokonanie lęku. Ruszyłam za drugim kotem.
~~~
Krew, śmierć, strata...
- Aişe!!!
Ból, szok, strach...
- Nie!!!
Cierpienie...
- Moje dziecko!
To uczucia matki, która straciła dwójkę dzieci... Dziś, teraz, przed małą chwilką patrzę na jedno z mych dzieci zagryzione przez innego trupa w jaskini. Rysica umarła. To moja zemsta za zamordowanie Aişe. Przytula mnie teraz Alex.- Wszystko będzie dobrze Niita - mówił mi na ucho.- Nie! Nic nie będzie już dobrze... - oznajmiłam i zemdlałam kładąc się obok czwórki żywych dzieci.
KONIEC
____________
*czyt.: Czariklo Arganton
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz